sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 4

Siemaneko ^.^
Czy nie możecie się doczekać szkoły? Bo ja nie :P Dobrze mi w domku przed lapkiem :P Dla mnie wakacje mogą trwać cały rok :P Ale z drugiej strony... te wszystkie klasowe odpały, niezapomniany teksty nauczycieli, rajdy, wycieczki... no i te wszystkie ważne dla mnie osoby. Te z którymi mogę pogadać na polaku i ściągać na sprawdzianach i kartkówkach; takich kilku chłopaków których ubóstwiam zaczepiać :P (nie nie mam z nimi takich akcji co Aśka :P ) no i oczywiście przyjaciółka z którą matma nie jest nudną lekcją ;3 oraz jeszcze kilka fajnych dziewczyn z którymi czas również miło mi mija ^.^
No więc poniekąd cieszy mnie fakt powrotu do szkoły. 
*I wiecie co wam powiem? Mimo, że ukończyłam dopiero drugą klasę gimnazjum to jak widziałam tych wszystkich trzecioklasistów żegnających się na akademia rozdania świadectw to i mi się jakoś tak nie chciało opuszczać szkoły. :/ Już zaczynam się martwić jak będzie wyglądało moje zakończenie gimnazjum. Jeszcze pewnie się rozryczę na koniec :/ Nie moja wina, że jestem uczuciowa.*
Na ja tu zamiast o rozdziale to se z czymś takim wyjeżdżam -_-

Więc już nie przeciągam i zapraszam do czytania i komentowania :3

----------------------------------------

- Bartuś!!! -krzyczę rozradowana.
- Hej Melka! Co tam u ciebie?
- Spoksio maroksio! A u ciebie i Kuby?
- W najlepszym porządku poza spaloną szarlotką którą upiekłem.
- Daj Kubie i powiedz, że to murzynek - oboje się zaśmialiśmy.
- Genialny plan! A ty w jakiej sprawie dzwonisz, bo chyba nie tak sobie? - zapytał podejrzliwie.
- Czy za każdym razem jak do ciebie dzwonię to muszę mieć jakąś sprawę? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie używając mojego niewinnego głosiku.
- Eee... Tak! Nigdy nie dzwonisz bez powodu. Od tego jestem ja i Kuba.
- No dobla, obla potrzebuję się przebrać za chłopaka i chcę się zapytać czy nadal macie te stare ciuszki ze strychu.
- Tak jeszcze ich nie wyrzuciliśmy. A tak właściwie po co masz się przebierać za chłopaka? - pytał zdziwiony.
- Ściśle tajne łamane przez sprawa życia i śmierci.
- Hmmm... Sprawa życia i śmierci, tak?... Nie mów, że w to wmieszana jest perkusja.
- Perkusja jest dla mnie od zawsze najważniejsza zaraz po rodzinie i prawdziwych przyjaciołach no... i pupilkach! Bo widzisz... jest w szkole kapela iiiii szukają chłopaka, a nie dziewczyny.
- I dlatego to sprawa życia i śmierci, bo jak nie przyjmą takiej osobistości jak ty to się zabijesz?
- Może tak, może nie. Nie brałam takiej opcji pod uwagę - po chwili zastanowienia dodałam. - Przecież jestem mistrzynią w grze na perkusji i w dodatku mam już jakieś doświadczenie jeśli chodzi o występu publice. Więc dlaczego mieli by mnie nie przyjąć?
- Nie odpuścisz, co?
- Jaaa niiieee ooodpuuuszczaaam taaak łaaatwooo... - mówiłam przeciągając każdą samogłoskę w zdaniu.
- Oookiii. Zroozuumiiaałeem - mówił naśladując mój sposób mówienia. - To kiedy przyjedziesz po ciuszki?
- Napisze Ci jak uzgodnię z dziewczynami - czułam, że chciał coś powiedzieć ale mu nie dałam. - Muszą mi pomóc w mojej "przemianie".
- Dobra. A ładne te koleżanki? - nie widziałam go, ale byłam pewna, że jego brwi latały w górę i w dół. kiedy to mówił.
- BART! - krzyknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Nio cio?
- Nio nić - miałam ochotę zrobić takiego facepalma jak pan gospodarz, ale się powstrzymałam, bo do klopka przyszła jakaś plastikowa dziwka w mini odsłaniającej połowę tyłka i z wylewającym się biustem. Fuj.
- No przecież żartowałem - powiedział tym swoim słodkim głosikiem, którego nie mogłam potraktować obojętnie.
- No ja myślę. Kuba będzie?
- Tak. Powiem mu, żeby przygotował jakieś kosmetyki pasuje.
- Jak najbardziej. A i przyjedzie ktoś po mnie i dziewczyny?
- Przyjedzie. To papa.
- Pa Bartuś. Do zobaczyska! Pozdrów Kubę.
- Do zobaczyska Melka, pozdrowię - usłyszałam zanim komórka oznajmiła koniec połączenia. Moje serce napełniło się jakimś cieplutkim płynem (może to ta gorąca czekolada XD tylko co robi czekolada w sercu powinna być w żołądku ), a na ustach zagościł serdeczny uśmiech. *Jak ja kocham tego chłopaka* pomyślałam zanim odwróciłam się w stronę blond laleczki barbi. Poprawiała makijaż kiedy dotarło do mnie któż to - Ania. No tak można było się jej spodziewać. Wiem, że mnie widziała, a może nawet słyszała, ale miałam to w nosie. Szybko wyszłam z łazienki, by przypadkiem nie zachciało jej się ze mną gadać na temat moich - jak to ostatnio stwierdziła - niemodnych ciuchów, brzydkiej twarzy i rozdwojonych końcówkach moich niegustownych niebieskich włosów. O moje szczęście udało mi się uniknąć rozmowy z tym plastikiem. Wyszłam z toalety.
- Nie chcę Cię znać! - doszedł do moich uszu krzyk Pati. *Rany pierwszy raz słyszę, jak Pati na kogoś podnosi głos.* Z takimi myślami szybko skierowałam się do stolika dziewczyn.
- Ale Pati wysłuchaj mnie - wyczułam w głosie chłopaka błagalną nutę.
- Nie słyszałeś jej głąbie kapuściany! Masz wy-pier-da-lać od Pati, bo jak nie to sama się tym zajmę! Zrozumiano!!! - mówiąc to Domi odepchnęła chłopaka od przyjaciółki. Kiedy chłopak minął blondynkę i kierował się do rudej, ja stanęłam przed nim. "Tykając" go palcem wskazującym w klatę mówiłam, przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś bardziej głupi czy głuchy? - brunet mimo moich wysokich butów, był znacznie wyższy ode mnie. Dlatego patrząc na niego musiałam wysoko podnieść głowę, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Jego twarz wyrażała jednocześnie zdziwienie, żal i zdenerwowanie. 
- Ale... 
- Żadnego "ALE"!!! Nie wiem kim jesteś, po co tu jesteś i czego chcesz od Patrycji, ale posłuchaj mnie. - zrobiłam chwilę przerwy - Jeśli ktoś mówi "NIE" to znaczy "NIE" i nie ma żadnego "ALE".
- Jesteśmy jej przyjaciółkami i wiedz, że jeżeli coś jej zrobisz to pamiętaj, że jesteśmy gotowe pozbawić Cię ojcostwa - Domi stanęła koło mnie, a słowa powiedziała niemal z psychopatycznym uśmiechem.
- Dotarło do Ciebie i w końcu się odczepisz czy mamy Cię stąd wyrzucić na zbity pysk. 
- Ach... Do zobaczenia Pati.
- Mam nadzieję, że nie do zobaczenia - rzekła oschle Pati.
- Lepiej dla Ciebie jeśli się więcej nie spotkamy! - rzuciła Domi.
- Ale nawet jeśli to będzie nasze ostatnie spotkanie na ziemi. Ale spokojnie w piekle nie dam Ci spokoju - uśmiechnęłam się szatańsko. Gostek po tych słowach nic już nie powiedział tylko ruszył w swoją stronę. Cała nasza trójka odprowadzała wzrokiem chłopaka do drzwi kawiarenki. 
- Tak właściwie to za co tak na niego nakrzyczałyśmy? - zapytała blondynka.
- Nie wiem - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale było fajnie tak po nim jeździć - mówiąc to uśmiechnęłam się złośliwie. Na twarzy Domi również zagościł wielki banan po czym zwróciła się do Pati.
- To kto to był?
- Mój dawny przyjaciel.
- Jejku to musieliście się nieźle pokłócić skoro tak zareagowałaś - doskonale wiedziałem co to znaczy jak zrywa się przyjaźń, ale nie spodziewałam się po niej takiej reakcji. Domi również była mocno poruszona reakcją przyjaciółki.
- A to musiała być z niego prawdziwa menda. A tak właściwie jak ma na imię.
- Jacob - oczywiście Pati odpowiedziała krótko i zwięźle.
- Tak właściwie co się stało, że zerwaliście przyjaźń? - zapytałam licząc choćby na najmniejsze wyjaśnienie. Pati milczała, bawiąc się prawie pustą szklanką. Rozumiejąc, że nic od niej teraz niewyciągane, spojrzałam na blondynkę. Dziewczyna odwzajemniła wzrok i zmieniając temat zadała mi pytanie.
- To jak sprawa z twoją metamorfozą?.
- Załatwione! Mam wpaść kiedy będzie mi pasowało. Oczywiście zabieram was ze sobą. A właściwie to nie wiem kiedy przesłuchanie.
- Dzwoniłam do chłopaków i mówili, że dopiero w poniedziałek, bo chcą rozwiesić po całym mieście plakaty i dać chętnym trochę czasu na przygotowanie się.
- Świetnie. To kiedy pasuje wam ze mną pojechać?
- Może w czwartek po zajęciach? 
- Ja mam trening - odezwała się Pati, robiąc przepraszającą minę.
- A o której kończysz? - tym razem ja zadałam pytanie.
- Po szesnastej - odpowiedziała rudowłosa.
- To o 17 by Ci pasowało?
- Jasne!
- Oki to uzgodnione. Napiszę jeszcze do Barta i możemy wracać - odpowiedziałam rozradowana i szybko wystukałam wiadomość. Chłopak od razu mi odpisał i mogłyśmy ruszyć w drogę powrotną. Wesoło idąc parkową dróżką spotkałyśmy Fabiana i Piotrka. Piotrek trzymał stertę jakiś kartek, które Fabian przyczepiał do drzewa. Domyśliłam, że to są zapewne te plakaty dotyczące poszukiwań nowego perkusisty. Fabian nigdy nie rozstawał się, że swoją deskorolką nawet na koncertach trzymał ją w plecaku i w przerwach między piosenkami wymiatał w szatni. Widać musieli mocno przeżyć odejście Kamila z zespołu skoro Fab nie miał przy sobie -jak to ja się nabijam- "narzeczonej". Cóż nie moja wina, że z jakiś niewiadomych mi przyczyn nie interesuje się żadną dziewczyną. Pociągnęłam dziewczyny w ich stronę. Nie ukrywam chciałam się pośmiać ze skate'a.
- Cześć chłopaki.
- Hej - rzucili oboje bez jakich kolwiek uczuć.
- Czy dobrze widzą, że pan Fabian zgubił swoją deseczkę, bo jakoś ani razu dzisiaj Cię z nią nie widziałam. 
- Uuu bardzo zabawne, tak zabawne, że aż wcale - powiedział z przekąsem. *No na takiego Fabisia to ja czekałam*
- Wiem, że ona była dla ciebie wszystkim, ale żeby wysyłać za nią listy gończe i wieszać plakaty o zaginięciu ukochanej deskorolki?
- To nie ma nic z zaginięciem mojej deski. Jasne! - mówiąc to skończył przypinać plakat na drzewo.
- Och... rozumiem, w czasie trików twojej dziewczynie złamał się kręgosłup i zmarła. Teraz zapraszasz wszystkich chętnych na pogrzeb ukochanej - przy tych słowach udawałam smutek i położyłam rękę na jego ramieniu. - Ale nie załamuj się, będą kolejne wspaniałe dziewczyny pojawiać się w sklepach z deskorolkami. W końcu znajdziesz ideał podobny do twojej byłej. Nie zapominaj, że jesteś naprawdę wspaniałym chłopakiem. Mamusia będzie z ciebie dumna - nie wytrzymałam ryknęłam głośnym śmiechem. Domi i Pati również śmiały się z naszej rozmowy. Nawet na ustach Piotrka dostrzegłam lekki uśmiech. 
- Bywasz milutka jak papier ścierny - cóż my się śmiałyśmy, a Fab miał w oczach gorszą rządzę mordu niż wtedy, kiedy "pożyczyłam" jego ukochaną. *Pamiętam jak cały dzień wypytywał się przypadkowo napotkanych osób o nią, a ja przyglądałam się z za drzewa. Oddałam mu ją dopiero jak usiadł na ławce i bałam się, że mi się rozryczy czy coś. Tia... przez tydzień musiałam go unikać, a jak się spotkaliśmy to jego kumple musieli go trzymać, by mnie nie zabił. Dobra ja tu w krainę wspomnień, a ten mnie zaraz rozszarpie.* Odsunęłam się na dobre kilka metrów. Chłopak uśmiechnął się po czym odparł - Ta zniewago krwi wymaga - i rzucił się na mnie. W porę odskoczyłam, po czym pobiegłam w stronę akademika. Chłopak biegł za mną, ale po jakiś 20 metrach zatrzymał się i łapał oddech.
- Ktoś tu nie w formie haha - zawołałam będą stając kilka metrów od niego.
- Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż uganianie się za Tobą - mówiąc to powrócił do Piotrka. Natomiast dziewczyny podeszły do mnie i już bez żadnych przygód doszłyśmy do akademika. 
        Kolejne dni do czwartku minęły spokojnie. W między czasie udało mi się pogadać z Kamilem. Dziękował mi za pomoc w podjęciu odpowiedniej decyzji, bo dzięki mnie ma więcej czasu dla swojego młodszego brata i na grę w koszykówkę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w piątek nie mieliśmy pierwszych dwóch wykładów, dlatego udało mi się namówić przyjaciółki na nocowanie u chłopaków. Bart przyjechał kilka minut po 17 na parking. 
        W czasie gdy Bart zaparkował swoje BMW, ja z dziewczynami i sunią w rękach udałyśmy się w stronę domu chłopaków. Kiedy weszłyśmy na chodnik prowadzący do wejścia, dziewczyny z otwartymi ustani wrosły w ziemię, a właściwie kostkę brukową na której stały. 
- I jak się podoba dom?
- Dom? To jest istny pałac! - niemal wykrzyczała Domi.
- Dokładnie - potwierdziła Pati.
- Poczekajcie, aż zobaczycie wnętrze domu - po tych słowach pociągnęłam dziewczyny marmurowymi schodami pod drzwi. Dziewczyny już się otrząsnęły i bez mojej pomocy przekroczyły próg domu. Tam czekały na nie dwa czworonogi, które skoczyły na przywitanie. Obie dziewczyny straciły równowagę i przewróciły się na wykładzinę. 
- Dolar! Kora! Do salonu już! - Psy posłusznie zeszły z dziewczyn i pognały we wskazane miejsce. - Nic wam nie jest? - przyjaciółki wstały i kiwnęły przecząco głowami. Zdjęłyśmy z siebie kurtki, które wylądowały na wieszakach w szafie, a obuwie zmieniłyśmy na wygodne kapcie. W tym czasie Elekra wyskoczyła z torby i pognała przywitać się z domowymi pupilami. Nim zdążyłam coś powiedzieć, przed nami pojawili się chłopcy. Przedstawiłam dziewczynom Kubę oraz po czym wcisnęłam mu nasze torby, a przyjaciółki oprowadziłam po domu. Przez rok dom przeszedł kilka remontów. Ponieważ garaż został przeniesiony dom stał się bardziej przestronny niż wcześniej. Dodatkowo w miejscu jednej garderobianki wbudowano szafę z czarnego szkła, natomiast druga została zastąpiona pakownymi szafami. Nowymi pomieszczeniami okazała się spiżarnia i pralnia. Spiralne schody prowadzące na poddasze zmieniły się w ozdobne schody z jakiegoś egzotycznego drzewa. Ale największa niespodzianka czekała na szczycie tych schodów. Poddasze było podzielone na trzy pomieszczenie. Za jednymi drzwiami znajdowała się przytulna biblioteka. Na puchowym dywanie, w centrum pomieszczenie stała szklana ława otaczała wygodnymi, bordowymi fotelami i sofą. Do błękitnych jak niebo ścian, przytwierdzono ogromne regały z toną przeróżnych książek oraz magazynów. Kryształowy żyrandol oświecał pokój gdy na zewnątrz panował mrok. Za kolejnymi drzwiami tak jak w bibliotece podłoga wyłożona była ciemnymi drewnianymi panelami. Niski, szary stolik otoczony ciemnozielonymi miękkimi fotelami. Na fioletowych ścianach zamontowane zostały malutkie, srebrne lampki które do złudzenia przypominały gwiazdy na niebie. Całość dopełniała wisząca nad stolikiem kula służąca do oświetlania pomieszczenia. Wystarczyło zasłonić okna i włączyć oświetlenie, by poczuć się jak w jakieś romantycznej krainie przy pełni księżyca. Ostatnie pomieszczenie było w biało-czarno-czerwonej tonacji. Podłoga wyłożona została panelami imitującymi kamienną posadzkę. Na końcu sali stał podest, a na nim wzmacniacze, kilka gitar na stojakach, klawisze, pianino, perkusja oraz mikrofony. Spojrzałam na przyjaciółki i zapytałam:
- To co dziewczyny. Gramy coś?

^.^ Afra ^.^

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 3

Dzisiaj znowu mieliśmy trening mieszany. To znaczy, że dziewczyny z chłopakami grają. Ćwiczyliśmy odbicia górne i dolne w parach, które dobierał trener. Wyszło na to, że byłam w parze z Piotrkiem. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Cześć.- przywitałam się.
-Hej.- odpowiedział nie okazując żadnych emocji. To było dziwne nawet jak na niego. Zaczęliśmy trenować, tak jak wszyscy wokół, przez co na Sali zapanował hałas i lekki chaos. Piotrek był jakiś nieswój.
-Coś się stało?- zapytałam po jakimś czasie, próbując przekrzyczeć hałas. Chłopak złapał piłkę i chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Pokręcił lekko głową, tak że ledwo dojrzałam ten ruch. Westchnął i przeczesał włosy ręką.
-Powiem ci po treningu.- rzekł tylko. Nie odzywaliśmy się do siebie do końca ćwiczeń.
Przebrałam się najszybciej jak mogłam i rozpuściłam włosy. Weszłam do wspólnej łazienki dziewcząt i stanęłam przed lustrem. Delikatnie wyciągnęłam soczewki, a na nos włożyłam zaraz okulary. Pomrugałam kilka razy, aby przyzwyczaić oczy do tej zmiany, następnie odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia z hali. Wyszłam na zewnątrz i wzrokiem zlustrowałam wszystkim w moim zasięgu, poszukując tego jednego. Znalazłam go przy wejściu do stołówki, jak rozmawia z kolegami. Postanowiłam poczekać, aż skończą. Ruszyłam w ich stronę, żeby przypomnieć o sobie Piotrkowi. Ledwo usiadłam na ławce, gdy dopadła mnie Elizabeth.
-Oh. Oto osoba, której potrzebuję!- prawie krzyknęła Eli, siadając obok mnie.
-Hej. O co chodzi?- zapytałam, kątem oka wciąż patrząc na Piotra. Muszę się dowiedzieć o co chodzi.
-Czy mogę mieć do ciebie prośbę?- zapytała patrząc na mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
-Zależy o co chodzi.- odparłam.
-Czy… Mogłabyś nakłonić Piotra, żeby zgodził się na wywiad? Zaraz zaczyna się ten wasz turniej, a ja nawet nie mam żadnych informacji! To jest okropne! Zresztą, beze mnie i mojej gazety nie będziecie mieli reklamy. A jeśli nie zdobędę tego wywiadu to mogą zabrać mi stanowisko redaktorki i każą relacjonować rozmowy z prezydentem miasta! Błagam, zrozum moją pozycję!- trajkotała Eli.
-Okej, okej.- przerwałam jej. Właśnie zobaczyłam, że koledzy Piotrka porozchodzili się, a ten stał na środku i mnie szukał. Muszę się pośpieszyć, żeby nie zmienił decyzji z opowiedzeniem mi wszystkiego.- Zobaczę co da się zrobić. A teraz wybacz mi, ale się śpieszę.- Wstałam z ławki i skierowałam się w stronę chłopaka, poprawiając torbę na ramieniu.
-Hej.- przywitałam się, machając lekko ręką.
-Hej.- odparł.- Przejdźmy się.- powiedział tylko i ruszył w stronę parku.
-Więc…- zaczęłam.- Co się stało? Bo pewnie nie chodzi o Eli?
-Nie, nie. Znaczy ciągle mnie męczy, ale nie tym się teraz martwię.
-To o co chodzi?
-Jak pewnie wiesz, gram w zespole Black Wolf.- kiwnęłam głową. Piotr westchnął cicho.- Nasz perkusista odszedł. A bez niego nie możemy grać koncertów. A przez to nie mamy kasy. Czyli zabrał nam jedyne źródło dochodu. Myślałem, że jesteśmy kumplami, a on zostawił nas na lodzie. Szukamy teraz kogoś na jego miejsce. A dokładniej chłopaka.
-Czemu chłopaka? Nie może to być dziewczyna?- zapytałam go. Spojrzał na mnie jakbym powiedziała coś okropnego.
-To nie może być dziewczyna z dwóch powodów. Po pierwsze jeszcze nigdy nie widziałem, żeby jakaś dziewczyna dobrze grała na perkusji. To niemożliwe. A po drugie to męski zespół. Zrobiliśmy jeden wyjątek, ale to nie znaczy, że będziemy to robić ciągle. To ma być chłopak i koniec tematu.- zamilkł na chwilę.- Znasz może kogoś takiego?- Zamyśliłam się na chwilę. Znam, czy nie znam? Pokręciłam głową.
-Przykro mi, ale nie znam.
-Ech, czyli trzeba szukać dalej…- westchnął i przeczesał włosy ręką.- W sumie niepotrzebnie ci mówiłem… Na razie.- nawet na mnie nie patrząc odszedł w swoją stronę.
-Cześć.- szepnęłam, nadal stojąc nieruchomo. Nie rozumiem go. W jednej chwili chce się wygadać, a później nagle zmienia zdanie i odchodzi. Ma większe humory niż niejedna dziewczyna. Nie mając co robić postanowiłam, chwilę posiedzieć w parku. Usiadłam na ławce i założyłam słuchawki. Przeszukiwałam playlistę aż w końcu znalazłam. Kreuzberg- Niecierpliwa. Westchnęłam cicho i przymknęłam oczy. Słuchałam tej piosenki znów i znów i znów.
-Hej!- usłyszałam obok siebie radosne przywitanie. Otworzyłam jedno oko i ujrzałam przed sobą uśmiechniętą Melę. Wyciągnęłam jedną słuchawkę i otworzyłam drugie oko.
-Cześć, co ty taka wesoła?- zapytałam. Rano miała całkowicie inny humor. Strasznie mało się odzywała, nawet mniej ode mnie, co jest bardzo dziwne. Wstałam i razem ruszyłyśmy w stronę akademika.
-Właśnie się dowiedziałam, że organizują bal halloweenowy!- krzyknęła uradowana niebieskowłosa.- Już się nie mogę doczekać. Mam tyle pomysłów na strój… Będę potrzebować waszej pomocy w wyborze. Ah, jestem pewna, że wygram konkurs na najlepszy kostium!
-Ej.- przerwałam jej.- Przecież jest jeszcze sporo czasu do Halloween. Jeszcze zdążysz się przygotować.
-Tak, pewnie masz rację… A dla Was też trzeba będzie coś przygotować!
-Nawet nie wiem, czy pójdę…
-Co? Musisz iść! To BAL!
-I co z tego? Jakbyś nie zauważyła musisz mieć parę, a wątpię, żeby jakiś chłopak chciał mnie zaprosić. I nawet nie próbuj mnie z kimś umawiać!
-Czemu?- zapytała, robiąc minę niewiniątka.
-Dobrze wiesz czemu. Umówicie mnie z kimś kogo nie znam i cały wieczór spędzę siedząc sama na ławce, patrząc jak on tańczy z innymi dziewczynami. Wybacz, ale wolę zostać w pokoju.
-Dobra, niech ci będzie. Ale jeżeli ktoś cię zaprosi to masz się zgodzić!
-Wtedy się zastanowię, czy się zgodzę. Proszę, przestań drążyć ten temat. Ja już mam dość.
-Dobra, dobra. Koniec tematu… Dzisiaj. Jeszcze cię kiedyś tym pomęczę.- Westchnęłam cicho. Właśnie doszłyśmy do naszego pokoju. Otworzyłam drzwi i położyłam się na łóżku. Mela zrobiła to samo i od razu podbiegła do niej Elektra. Mieszkanie z psem nie jest takie straszne. Sięgnęłam na półkę po Więźnia Labiryntu J. Dashner’a. Wciągnęłam się w lekturę, zanurzając się w innym świecie. Mela w tym czasie zajmowała się swoim pieskiem. Gdy doszłam do momentu pojawienia się Teresy nagle coś sobie przypomniałam. Włożyłam zakładkę i odwróciłam się w stronę Amelii.
-Hej, czy ty przypadkiem nie umiesz grać na perkusji?- zapytałam dziewczyny. Ta spojrzała na mnie zdziwiona.
-Owszem. Potrafię. Idzie mi całkiem nieźle. A o co chodzi?
-Szukają perkusisty do zespołu Black Wolf.
-Naprawdę?
-Zapomnij. Szukają tylko chłopaków.- drzwi otworzy się do środka weszła Domi. Położyła torbę i spojrzała na nas.- Kamil odszedł z zespołu, praktycznie nic nie wyjaśniając. Powiedział tylko, że jeśli jesteśmy jego prawdziwymi przyjaciółmi powinniśmy zrozumieć jego decyzję. On sobie chyba żartuje!- Domi zaczęła krążyć po pokoju.- Jesteśmy w samym środku przygotowań do koncertu na 31 października, a ten mówi że odchodzi. Nie mam pojęcia co zrobimy, a do tego chłopaki powiedzieli, że kobieta nie może grać na perkusji w ich zespole. Rozumiesz? ICH zespole. Jakbym ja wcale do niego nie należała.
-To przeze mnie Kamil odszedł… Co ja najlepszego zrobiłam.- szepnęła Mela. Jestem pewna, że Domi jej nie słyszała, ale ja owszem. Muszę się później dowiedzieć, o co chodzi… Znowu. Dominika oddychała ciężko, ale zaczynała się uspokajać.
-Chodźmy na gorącą czekoladę.- powiedziała nagle i siłą wyciągnęła nas z pokoju. Ruszyłyśmy w stronę kawiarni Rose Garden. Była to kawiarnia w takim staroświeckim stylu, ale miała też piękny ogród różany. Miałyśmy tam ulubiony stolik i to do niego właśnie się skierowałyśmy. Kelner widząc nas kiwnął nam głową na powitanie.
-Co podać?- zapytał.
-Trzy gorące czekolady z bitą śmietaną i piankami oraz trzy szarlotki na ciepło.- odpowiedziała szybko Domi nie dając nam czasu do namysłu. Kiedy kelner odszedł rozmowę zaczęła Dominika.- Słuchajcie. Chłopaki mnie mega wkurzyli i chce im za to odpłacić. Musimy zrobić coś, żeby przyjęli Melę do zespołu. Jakieś pomysły?- Wszystkie zaczęłyśmy intensywnie myśleć. W tym czasie kelner przyniósł nam ciasto i czekoladę.
-Wiem!- odezwała się Domi.- Mam pewien pomysł.
-To mów.- niecierpliwiła się Mela.
-Słuchajcie. W podstawówce miałam taką koleżankę, która uwielbia grać w piłkę nożną. Normalnie chodziła na treningi, była lepsza od większości z nich. W końcu miały odbyć się zawody, dziewczyna zadowolona, że się pokaże, ale trener zakazał jej grać. W regulaminie był jakiś przepis, że nie może być mieszana grupa. Ona i chłopaki byli bardzo zawiedzeni, bo była świetnym zawodnikiem. I wiecie co wymyślili? Przebrali ją za chłopaka! Co było dosyć łatwe, bo wygląd miała bardzo chłopięcy. Schowali włosy, ubrali i ta da! Mamy chłopaka. Myślę, że mogłybyśmy to wykorzystać.
-Czyli…- zastanowiła się Mela.- Chcesz mnie przebrać za chłopaka, abym w ogóle mogła wziąć udział w przesłuchaniu?
-No… Tak.
-Domi… To rewelacyjny pomysł!- krzyknęła uradowana niebieskowłosa.- Sądzę, że uda mi się znaleźć jakieś ubrania po Barcie… Poczekajcie tu na mnie, od razu pójdę do niego zadzwonić.- Amelia wstała ze swojego miejsca i skierowała się do łazienki. Dominika natomiast zadzwoniła do chłopaków z zespołu, aby dowiedzieć się o datę przesłuchania. Ja, jako że nie mogłam w niczym pomóc rozglądałam się po Sali. Nagle zobaczyłam znajomą twarz. Patrzyłam oniemiała, nie wierząc własnym oczom. To nie mógł być on… Po prostu nie… Zauważyłam, że on też mnie dostrzegł i podszedł do mojego stolika.
-Hej.- przywitał się nieśmiało.

-Jacob…

-------------
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :D
Dzięki waszym komentarzom miałam naprawdę wielką wenę za co serdecznie Wam dziękuję ;)
Nie mam praktycznie nic do powiedzenia... 
Cóż... Do następnego rozdziału :D 
Bye! 
Slotkasasa

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

1.000 WYŚWIETLEŃ 

Dziękujemy ^.^ 

Z tej okazji otwarta została zakładka "Bonus" <3 Są w niej wszystkie najśmieszniejsze rozmowy z Hangouts'a i nie tylko ^.^ 
Mamy nadzieję, że zakładeczka się spodoba i wywoła na ustach naszych czytelników wielkiego banana... albo dwa :P 
Tak więc jeszcze raz wielki dzięki za odwiedziny, wszystkie pokrzepiające komentarze i motywację do pisania :D

Afra: Zakładka powstała z mojej inicjatywy :3 dlatego dedykuję ją naszym dwóm kochanym komentatorką, czyli dla Agi i Aśki :D 

Dziękuje dziewczyny ^.^

Rozdział 2



Zapraszam na 1 rozdział w moim wykonaniu. Nie ma tu zbyt dużo akcji, bo dopiero się ona rozkręca ale mam nadzieję, że nie zanudzicie się na śmierć. Zapraszam.
.......................................................


Rozdział 1
Dziś szybko zmyłam się z domu. Dlaczego? Ponieważ miałam dość zastanawiający sen, który podniósł mnie nieco na duchu. Dalej bardzo brakuje mi rodziców, nie wiem czy w ogóle kiedy pogodzę się z tym, że oni tak wcześnie zginęli na dodatek na moich oczach. Śniło mi się chwila w której znowu gram na gitarze. Miałam taki okres w którym poświęciłam się nieco muzyce. Maciek pokazał mi kiedyś swoją gitarę i od tego się zaczęło. Gdy trzymałam gitarę w rękach i zaczynałam na niej grać, to było niesamowite uczucie, które pewnie już nie wróci więc tego nie rozpamiętujmy. Tak moje marzenia przed wcześnie legły w gruzach bo Maciek wyprowadził się do innego miasta. Kapela się wtedy rozpadła a ja znowu powróciłam do moich starych, sprawdzonych zajęć. Wchodziłam właśnie na teren parku. Lubiłam tam przebywać, mimo tego, że dzięki swojemu nieprzyzwoitemu ubiorowi przyciągałam spojrzenia różnych obleśnych typów. Trudno. Zmierzałam w stron wydzielonej części dla psów. Mówiłam wam, że kocham psy?? Pewnie nie mało kto o tym wie. Nagle z moich jakże interesujących rozmyślań wyrwał mnie upadek na ziemię. Auć trochę zabolało, niech no ja tylko dorwę tego idiocie który się ze mną zderzył, wygarnę mu, że mnie popamięta. Do moich uszu doszły takie słowa.
- Uważaj jak chodzisz!!!-powiedział chłopak który właśnie zbierał się z ziemi.
- Sam uważaj!
- Hahaha. Jaka odważna panienka. Wyszłaś właśnie z jakiegoś przedstawienia, bo wygląda na to że tak.
- Może. A z resztą co cie to interesuje idioto!
- Tylko nie idioto mógł bym to samo powiedzieć o tobie szłaś zamyślona prosto pod moje nogi!!
- Spadaj!
-Miło było, mam nadzieję, że się już nigdy nie spotkamy! -krzyknął gdy się już oddalałam.
- Mam taką samą nadzieję –odkrzyknęłam zdenerwowana.
Za kogo ten typ się w ogóle uważa. Za jakiegoś boga czy co? Masakra . Nagle mnie oświeciło. Miałam zadzwonić do Maćka, bo miał mi coś do powiedzenia. Szybko wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam jego numer.
- Halo.
- Cześć to ja.
- No cześć czemu nie zadzwoniłaś wcześniej?
- Nie pytaj. Jakiś typ wpadł na mnie w parku i jestem cała brudna . A wiesz co jest najlepsze ? Powiedział, że to moja wina.
- Haha nieźle cię wkurzył ten ,, Typ”. Mówisz, że jesteś w parku w którym miejscu?
- Nie śmiej się. Jestem przy fontannie a co ? w ogóle co chciałeś ode mnie?
- Poczekaj zaraz tam będę postaraj się jakoś ogarnąć.
Rozłączył się. Nie no wszyscy mnie dziś tylko denerwują, nawet maciek. Yhdfwe!! Masakra. Swoją drogą ciekawe co chciał ode mnie Maciek. Drugi raz w ciągu tego samego dnia coś wyrwało mnie z rozmyślań, Mianowice czyjaś rozmowa.
- Hahaha stary co ci się stało
- No już ci mówiłem biegałem a tu nagle ni stąd ni zowąd wyskoczyła na mnie jakaś laska ubrana jak kobieta lekkich obyczajów weszła mi pod nogi i oczywiście to była moja wina bo jej nie zauważyłem.
Poznałam że pierwszą osobą był maciek a tą drugą.
- Hej Domi poznaj mojego kumpla z kapeli Kacpra.
- Ty !!!???!- krzyknęliśmy jednocześnie.
- Co wy tacy zdziwieni? Znacie się skądś?
- Stary to ta laska która wleciała mi pod nogi.
- Nie pozwalaj sobie!. To ty Biegłeś i się nawet nie obejrzałeś, że ktoś wychodzi z zakrętu bo patrzyłeś się na jakieś laski opalające się na kocu!!
- Domi spokojnie uspokój się.
-Nie nie uspokoję się dopóki mnie ten palant nie przeprosi.
- Ja mam cię przepraszać, powinno być chyba na odwrót.
- Kacper przeproś.
- No ale dlaczego ja to ona..
- Przeproś.
-Przepraszam. Zadowolona ?
- Nawet nie wiesz jak.
-Dobra skoro nie rzucacie się już sobie do gardeł możemy ci coś powiedzieć.
- Mianowicie, chciałem zaprosić cię na naszą próbę może się czegoś nauczysz.
Nawet nie wiesz co gadasz, gram na pewno lepiej od ciebie.
-To jak wybierzesz się z nami na próbę?
-Z miłą chęcią.
Jeszcze pokaże temu Kacprowi co potrafi ,,Kobieta lekkich obyczajów”
                                                                           Clara

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 1

Siemaneczko ^.^
Pierwszy rozdział to takie flaki z olejem, bo nie bardzo wiadomo jak to zacząć, a u mnie zanim rozwinie się akcja to mam już z 5 stron XD
Aśka chciała dużo trupków, to proszę na taki "pozytywny" początek wspomnienia z dzieciństwa XP
Cóż... Tak wiem znowu długaśny mi wyszedł, ale już mam taki styl pisania. ;P Jeśli narzekacie na długi to cieszcie się, że wpadłam na plan, by rozdzielić to na PRZYNAJMNIEJ 4 rozdziały C:

Zapraszam do czytania :3
--------------------------------------------------

       Siedziałam na tylnym siedzeniu i nuciłam, przyglądając się widokowi za oknem samochodu, gdzie rozpościerała się październikowa panorama. Liście w lesie pożółkły, a niektóre przybrały już czerwoną barwę. Krzewy ozdobione były owocami leśnymi. Gdzieś pod dębem siedziała ruda wiewióreczka. Wpychała ona do pyszczka kolejne żołędzie, by później schować je do dziupli na nadchodzące - wielkimi krokami - zimowe chłody. Klucze dzikich gęsi przecinały błękitne niebo, szykując się na długą podróż do ciepłych krajów. Odwróciłam się i spojrzałam na młodą, piękną kobietę. Miała na oko ze trzydzieści parę lat. Ubrana była w żółty płaszczyk, a czarne, duże guziki współgrały z jej kozaczkami. Tego samego koloru był ażurowy szalik, który otulał jej smukłą szyję. Jej długie włosy sięgające tali, były gęste i delikatnie podkręcone lokówką. Kolor tak jak dodatków był kruczoczarny. Na ustach widniał subtelny uśmiechem, podkreślony czerwoną szminką. Kobieta kierowała srebrną hondą po żwirowym podłożu. Las po jednej stronie drogi zniknął, ukazując widok piaszczystej plaży i błękitnej, lekko pomarszczonej tafli wody. Kilka śnieżnobiałych łabędzi, pływało po jeziorze, prezentując swoje wdzięki. W blasku porannego słońca tańcowały kolorowe motyle.
- Mamo! Zabierzesz mnie kiedyś nad to jeziorko? Tam jest tak ślicznie.
- Oczywiście. Sama jak byłam mała to lubiłam tu przyjeżdżać z dziadkami na piknik.
- A obiecasz mi.
- Obiecuje, moje słoneczko.
- Dziękuje mamusiu - na tym rozmowa się zakończyła. Spoglądałam przed siebie wypatrując w oddali celu naszej podróży. Cmentarzu. Jak co niedzielę ojciec wybierał się tam by zapalić znicze na grobie swoich bliskich którzy zginęli w wypadku lotniczym. Niestety ojciec musiał dłużej zostać w delegacji i miał przyjechać dopiero w piątek, dlatego razem z matką wybrałam się dziś na cmentarz. Przyglądając się wysokim sosnom i smukłym brzozą zauważyłam jak szeleszczą pobliskie krzaki. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo wyskoczyła z nich sarna... tuż pod nasze koła. Wszystko stało się tak szybko, że nie zauważyłam jak sarna przetoczyła się przez maskę samochodu i tłucąc szybę, znalazła się na siedzeniu pasażera. Zdezorientowane zwierzę wierzgało kopytami na wszystkie strony, a moja rodzicielka próbowała zapanować nad hondą. Niestety jedno z kopnięć zwierzęcia trafiło prosto w rękę, a ta zwijając się z bólu nie zauważyła jak samochód kieruje się prosto w przepaść...
        Lot trwał może kilka sekund, ale dla mnie to trwało kilka godzin. Kiedy samochód spadał, podkurczyłam nogi i chowając głowę pomiędzy nie. Ręce oplotłam na czubku głowy. Samochód z ogromną siłą uderzył przodem o ziemię. Po chwili czułam jak samochód odwraca się na dach, by po chwili wrócić do pozycji wyjściowej. Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Zadawałam sobie w głowie tylko jedno pytanie *Czy ja umarłam?...* Próbowałam podnieść głowę, ale czułam, że mam poobijane całe ciało. *Jeśli boli to znak, że jeszcze nie przyszło mi przenieść się na inny świat.* Z takimi myślami otworzyłam oczy. Wnętrze samochodu wyglądało jak po przejściu jakieś trąby powietrznej. Wszystkie szyby były powybijane, a dach mocno wgnieciony. Maska samochodu była zupełnie spłaszczona, a fotele zaciśnięte mocno do siebie. *Gdybym nie podkurczyła nóg pewnie by mi je zgniotło.* Nagle dotarły do mnie straszne myśli.
- Mamo! Mamo odezwij się! - krzycząc to połykałam kolejne łzy. Do moich uszu docierało jedynie brzęczenie owadów i plusk wody. Mimo fizycznego bólu, szybko odpięłam pasy i kucnęłam na sprzęgle. Spojrzałam na nogi kobiety. Kolana były całe we krwi, ale jak przyjrzałam się dokładnie to na kolanach bieliły się kości. Momentalnie zamknęłam oczy, ale widok okaleczonych nóg tak bliskiej mi osoby, przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Wiedziałam, że matka może potrzebować mojej pomocy. Dlatego przezwyciężyłam strach i delikatnie podniosłam głowę matki z kierownicy i oparłam o siedzenie. Widok był tysiąc razy gorszy niż mogłam się spodziewać. Rana nad brwiami obficie krwawiła i odsłaniała mocno popękaną czaszkę. Dodatkowo jej oczy. Nie dość, że były otwarte to jeszcze w jednym z nich tkwił podłużny, kilkunastu centymetrowy odłamek szkła. Nie wiedziałam co zrobić więc przytuliłam się do stygnącego ciała matki. Głowę odwróciłam w stronę siedzenia pasażera i ujrzałam tam nieruszającą się sarnę. Zamknęłam oczy. Nie słyszałam uderzeń serca kobiety, natomiast moje szalało ze strojoną siłą. Na mojej białej spódniczce pojawiały się nowe czerwone plamy, a niegdyś fioletowe włosy pod wpływem krwi przybierały bordowy kolor. Kiedy w końcu oderwałam się od matki, usłyszałam czyjeś kroki na piasku. Odwróciłam się i nie wierzyłam własnym oczom. W stroną samochodu szedł mężczyzna w wieku matki. Ubrany był w czarny strój, a w ręce trzymał pistolet.
- Kim pan jest? I co pan tu robi?
- Kim jestem? Osobą która zakochała się na zabój w twojej matce. Ale ona wybrała kogoś innego. Liczyłem, że jak wyjadę to zapomnę o niej. Ale tak nie było. Przez piętnaście lat tułałem się po świecie szukając odpowiedniej kobiety, ale moje serce już dawno wybrało - mówiąc to uderzył pięścią o karoserię rozbitego samochodu. - Wiedziałem, że tylko przy niej będę szczęśliwy. Wiedziałem, że twój ojciec co niedzielę tędy przejeżdża. Tak. Chciałem go zabić, ale pech chciał, że akurat dzisiaj musiała ona pojechać.
- Nawet jeśli by pan zabił ojca to co zamierzał pan robić dalej?
- Spędzić resztę życia przy jej boku.
- Skąd pewność, że by się zgodziła.
- Kiedy byliśmy jeszcze w gimnazjum byliśmy parą, a w liceum się zaręczyliśmy. Wszystko zmieniło się na studiach. Poznała tam twojego ojca. Casanowa wielki zauroczył jej w głowie. Długo nie mogła między nami wybrać. W końcu padło na niego - z całych sił kopnął w drzwi samochodu. Po czym padł strzał. Mężczyzna zachwiał się i po chwili leżał na piasku, który barwił się na czerwony kolor. Odwróciłam się do kobiety i wyjęłam z jej zakrwawionego płaszczyka komórkę. Włożyłam ją do kieszonki w spódniczce. Próbowałam się wydostać, ale drzwi za nic nie chciały się otworzyć. Jedynym wyjściem pozostały okna. Ostrożnie stawiałam każdy krok, ale odłamki szkła i tak raniły moje dłonie. Kiedy byłam już prawie na ziemi, jedna noga poślizgnęła się o karoserię. Skutkiem czego wylądowałam na usianej szkłem masce samochodu, wbijając w ciało kolejne odłamki. Wstałam klnąc pod nosem na swoją niezdarność i podeszłam do mężczyzny. Leżał twarzą w piasku, dlatego go odwróciłam. Spojrzałam na jego twarz i zauważyłam na czole dziurę z której krew obficie farbowała piasek na plaży. Był martwy. Miałam wystarczająco widoku trupów, dlatego poszłam na mostek i usiedziałam twarzą do lustra wody. Wyjęłam komórkę mamy i szybko wybrałam numer Barta. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam. Jeden odgłos... drugi... trzeci...
- Halo?
- Bartuś przyjedziesz po mnie? - odpowiedziałam błagalnym tonem powstrzymując się by nie ryczeć.
- A gdzie jesteś Melka?
- Nad jeziorkiem koło cmentarza.
- Co ty tam robisz?
- Jechałam z mamą na cmentarz - mój głos łamał się coraz bardziej.
- To mama nie może Cię zawieść do domu. Wiesz, że jestem u kolegi.
- Ale... ona... był... wypadek... mama... nie... - Nie mogłam skleić słów w logiczną całość, bo mój głos drżał niemiłosiernie. A ja zaczęłam na nowo płakać
- Spokojnie Meluś, będę za jakieś 10 minut. Dzwoniłaś na policję?
- N-Nie... Za-zaraz za-zadzwonię.
- Na pewno dasz radę?
- T-Tak
- 10 minut. Trzymaj się - rzucił w pośpiechu i zakończył rozmowę. Wstukałam 112 i zatwierdziłam. Kiedy usłyszałam głos po drugiej stronie słuchawki, padałam swoje nazwisko i opowiedziałam w skrócie gdzie co się stało oraz podałam dokładne miejsce gdzie leży wrak samochodu. Kobieta zapewniła jak najszybciej wysłać odpowiednie służby i się rozłączyła. Schowałam telefon s powrotem do kieszeni.
        Nie minęło pięć minut jak policja i straż pożarna przyjechała na miejsce wypadku. Słyszałam odgłosy rozmowy, szelest foli, oraz odgłos ciętej blachy. Nie odwróciłam się ani na moment. Siedziałam na pomoście i czekałam. Gdzieś w oddali słyszałam odgłos statera i niedługo później Barta wołającego moje imię. Nie odpowiedziałam. Wielka gula niepozwalana mi wydać choćby najcichszego dźwięku.
Teraz już wyraźniej i bliżej usłyszałam głos Bartka.
- Mela ocknij się, wszystko dobrze - czekaj to głos... Domi?
Cały świat zawirował, a ja po chwili leżałam na podłodze w pokoju akademickim. Domi coś do mnie mówiła, ale ja byłam pogrążona we własnych myślach.
- Mel czy ty mnie słuchasz?
- Wybacz, zamyśliłam się - powiedziałam przepraszająco.
- Pytałam się czy nic ci nie jest.
- Głowę na karku, kończyny całe, krew mi nie leci... Jakoś przeżyję - dokończyłam z uśmiechem na ustach.
- To się cieszę - mimo ciemności w pomieszczeniu udało mi się namierzyć na jej ustach uśmiech. - A tak, to co miałaś za sen?
- Nic takiego. Zwykły koszmar - czułam, że chciała go usłyszeć, ale szybko dodałam - często mam dziwne sny jak jestem w źle klimatyzowanych pomieszczeniach - chyba uwierzyła w moją bajeczkę bo kiwnęła twierdząco głową.
- Która godzina? - zapytałam po chwili.
- 3 w nocy, a co?
- Przejdę się po parku.
- Teraz?! - dziewczyna prawie krzyknęła.
- Cicho bo Pati obudzisz - upomniałam ją. Obie spojrzałyśmy na śpiącą rudowłosą. Nie zbudziła się. - I tak teraz. Elektra do nogi - z ostatnim zdaniem zwróciłam się do psinki. Podeszłam do szafy i szybko wybrałam jakieś pierwsze, lepsze jeansy, czarne conversy, top i duży sweter w paski. Ubrałam się i przerzuciłam przez ramię torebkę w której siedziała sunia. Cichutko wyszłam z pokoju i zamknęłam go na klucz. Zeszłam na pierwsze piętro i skierowałam się do toalety. Naprzeciwko drzwi było niewielkie okno, podeszłam do niego i je otworzyłam. Podpierając się na umywalkach bez większych problemów znalazłam się na parapecie.         Na dworze panował mrok rozświetlany przez parkowe latarnie. Wokoło nie było żywej duszy. Ostrożnie chwyciłam się rynny i powoli opuszczałam się na dół. Ta czynność nie zajęła mi za wiele czasu, więc już po minucie znalazłam się na ziemi. Elektra wyskoczyła z torebki i szła koło mnie w stronę parku. Zamyślona nie zauważyłam jak mineło mi pół godziny, zanim usiadłam na jednej z pobliskich ławek. Wróciłam myślami do snu, a właściwie przykrych wspomnień z przeszłości.
        ...Teraz już wyraźniej i bliżej usłyszałam głos Bartka.
- Meluś, malutka nic Ci nie jest - Bartek pomógł mi wstać, a następnie przytulił mnie do siebie. W jego uścisku poczułam się bezpiecznie. Niestety ból nie pozwolił mi cieszyć się tą chwilą. Syknęłam, a chłopak puścił mnie i spojrzał na mnie ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Szybko zlustrował mnie swoimi błękitnymi oczyma, po czym uśmiechnął się smutno. Prócz szkła wbitego głównie w ręce i kolana miałam tylko kilka siniaków, no i opuchnięte od płaczu oczy. Ujął moje zakrwawione dłonie i delikatnie pocałował w czółko.
- Choć, trzeba opatrzyć Twoje rany.
- A możesz mnie zanieść?
- Mogę - mówiąc po jedną rękę przyłożył do wewnętrznej strony kolan, a drugą oparł o moje plecy. Kiedy mnie podniósł, oparłam głowę o jego tors. Tak zaniósł mnie na plażę. Policja akurat badała ślady na drodze i plaży, natomiast strażacy opatrywali sarnę, a następnie wysłali ją jednostką strażacką do weterynarza. Kiedy Bart zjawił się ze mną na plaży, studenci z ochotniczej straży pożarnej rozłożyli matę. Chłopak delikatnie mnie na niej położył, a kilka dziewczyn zajęły się moimi ranami.
        Kiedy skończyły, podszedł do nas policjant. Chciał poznać przebieg wydarzeń, ale ja nie byłam w stanie wypowiedzi ani jednego słowa. Bartuś poprosił funkcjonariusza czy, by nie dało się poczekać z przesłuchaniem do następnego dnia. Zgodził się i pożegnał. Po chwili Chłopak zaproponował byśmy pojechali do domu. Zgodziłam się i oboje udaliśmy do skutera Barta. Usiadłam i zanim założyłam kask, dostałam całusa w czółko. Uśmiechnęłam się promiennie co chłopak odwzajemnił. Wtuliłam się mocno w skórzaną kurtkę Bartka i ruszyliśmy do domu. Przez następny tydzień nie było mnie w szkole. Bart opiekował się mną i w każdej chwili mogłam wypłakać i przytulić się do jego ramienia. Kiedy tylko musiał gdzieś się zjawić wysyłał do mnie Kubę, bym nie czuła się sama. Kuba zawsze wywoływał na mojej twarzy choćby najmniejszy uśmiech. Był osobą po prostu zarażającą optymizmem...
        Tak wspominając nie zauważyłam idącego w moją stronę wysokiego blondyna.
- Co księżniczka robi w środku nocy w parku? - mówiąc to usiadł koło mnie na ławce.
- Na spacerek przewietrzyć się, bo w akademiku śmierdzi mysimi trupkami - oboje się zaśmialiśmy.
- A myślałem, że tylko ja nie znoszę zapachu tego budynku - mówiąc to przekrzywił usta w grymasie.
- A myślałam, że tylko ja wymykam się w nocy z akademika - posłałam mu niewinny uśmiech. A zaraz potem dodałam - Tak właściwie po co tu przyszedłeś?
- Lubię tak czasem w ciszy usiąść, pomyśleć, uspokoić się... No wiesz tak poukładać sobie wszystko w głowie. A ty?
- Dokładnie w tym samym celu. I pomyśleć, że znamy się rok, a nie wiemy o sobie praktycznie nic.
- To co Amelia, może trzeba to nadrobić - przechylił głowę w moją stronę.
- Kamiiil, nie może tylko na pewno - zrobiłam to samo w jego stronę i oboje parschneliśmy śmiechem. - Tak w ogóle to mów mi Mela.
- Dobrze Mleczkuś - uśmiechnął się zadziornie.
- Eeej - przywaliłam Kamilowi pięścią w ramię.
- Masochistka! - odezwał się masując obolałe miejsce.
- I nie zapominaj o tym! - upomniałam chłopaka ze słodyczą w głosie.
- Jesteś słodka.
- Wieeem - powiedziałam z kolejną dawką słodkości, bawiąc się jednocześnie kosmykami swoich niebieskich włosów.
- Przez ciebie całkowicie zapomniałem po co tu przyszedłem.
- Chciałeś pomyśleć w ciszy i w spokoju tak jak ja.
- A racja - po tych słowach chłopak westchnął cicho.
- Kamil... Może chcesz się wygadać... - po chwili chłopak spojrzał na mnie i chwilę się wahał - Wiesz to bardzo pomaga...
- No dobra... Wiesz, bo jest taka jedna sprawa, która nie daje mi spokoju... Co byś zrobiła jakby koleżanki zaciągnęły się do jakieś rzeczy, którą ty nie lubisz robić, ale do tej pory to robiłaś, by nie zniszczyć waszej przyjaźni. - pomyślałam chwile.
- Widzisz nigdy nie należy walczyć o przyjaźń, bo o prawdziwą wcale nie trzeba, a o tą fałszywą nie warto. To po pierwsze. Po drugie. Żyje się tylko raz więc rób to co uważasz za stosowne, bo tylko tak zdobędziesz w życiu szczęście - Kamil spojrzał na mnie swoimi piwnymi oczyma, a ja dodałam. - Działania nie zawsze przynoszą szczęście, ale nie ma szczęścia bez działanie.
- Mela jesteś wielka. Dzięki - chłopak przytulił mnie, a ja odwzajemniłam gest - Nie wiem jak Ci dziękować.
- Nie musisz,.. Chociaż... Jakbyś mnie jeszcze chwilę poprzytulał to bym nie miałabym tego za złe - mówiąc to uśmiechnęłam się niewinnie. Kamil objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, a oparłam głowę o jego tors. Nie powiem ma gościu ładny kaloryfer. Kamil wysyłał szybko SMS-a. I po chwili tulił mnie do siebie również drugim ramieniem. Po kilku minutach komórka chłopaka zaczęła wibrować i po przeczytaniu wiadomości musiał pędzić w stronę uniwerku. Pożegnaliśmy się, a on obdarzył mnie całusem w policzek i zniknął w mroku parku. Siedziałam na ławce jeszcze kilka minut, po których z Elekrą w torbie wróciłam do akademika.
        Stanęłam przed drzwiami pokoju. Cichutko przekręciłam kluczyk i weszłam do mieszkania. Dziewczyny były pogrążone we śnie, dlatego podkradłam się do swojego łóżka. Zdjęłam buty i zrzuciłam z siebie sweter. Usiadłam na moim posłaniu, a na moich kolanach usadowiła się sunia. Głaszcząc psinkę, zerknęłam na zegar. Wskazywał godzinę 4:50. Byłam śpiąca więc postanowiłam się zdrzemnąć jeszcze ze dwie godzinki. Wystarczyło mi oprzeć się o poduszkę i już oddałam się objęciom Morfeusza.

-------------------------------------------

Dziękuje za komentarze i wszystkie słowa pochwał skierowane w moją stronę ^.^ Bo zawsze jak je czytam to mi wielki banan się na ustach pojawia CCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCC:
Zapraszam na drugi rozdział który napisze dla was Clara
:3 
Jeszcze dzisiaj dodam opisy postaci, których do tej pory nie było
:3 
Dodałam opisy postaci, których brakowało :3
A i jeszcze małe pytanko!!!
Wystarczająco straszny czy mam bardziej masakrować zwłoki? (Jeśli się jeszcze da oczywiście) XD Wiecie nie jestem dobra w opisach trupów :\ i dość opornie mi to szło :\ więc chciałam poznać waszą opinie na ten temat :)


^.^ Afra ^.^

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Prolog cz.3

*Tekst wklejony... Word nie wychwytuje już żadnych błędów... Brat namęczył się z interpunkcją... Aga i Clara też już więcej błędów stylistycznych i interpunkcyjnych nie znalazły... Dziewczyny zapewniają, że jest dobrze... Że dam radę... Podołam postawionemu mi zadaniu... Wdech... i wydech... Myszka nakierowuje się na pomarańczowy przycisk z napisem "opublikuj"... Spokojnie... Pamiętaj... Wdech... i wydech... Rozpoczyna się odliczanie: 10... 9... 8... 7... 6... 5... 4... 3... 2... 1... Klik... Rozdział został wysłany... Teraz każdy go może przeczytać... Zostawić po sobie ślad w postaci komentarza... I teraz pozostaje czekać... Na opinie czytelników... Na ich zdanie... A co jeśli im się nie spodoba... Stwierdzą, że za mdłe, nudne jak flaki z olejem, nie takie opisy, zbyt nudna akcja... Najróżniejsze myśli dopadają młodego pisarza przed debiutem... A ja nie jestem wyjątkiem...*

        Siemaneczko wszystkim ^.^
Tak, tak moja szurnięta, psychopatyczna osóbka, w końcu opublikowała swój debiutancki rozdzialik. ^.^
Na wstępie przepraszam, że dopiero teraz. Tak wiem dziewczyny swoje prologi wstawiły już baaardzo daaawno teeemu  XP Właśnie dlatego chcę się zrekompensować dłuuuuugaaaaaśnyyyyym, do granic możliwości prologiem ^.^
Wiem, że należy mi się porządny "kopen w pupen" no, ale napisać 10  stron w Wordzie, czcionką 12 nie zajmuje mi kilku, godzin tylko kilka dni. Więc proszę was o litość ;)
Liczę, że będziecie zadowoleni i nie będzie wam przeszkadzać mój niewyrobiony jeszcze styl pisania :P
Jeśli mowa o mój styl to... Hmm. Będziecie musieli się przyzwyczaić, bo na ewentualną zmianę raczej nie liczcie. :P Ja po prostu kocham w opkach owijać postacie "mgłą tajemnicy" ;P
Z myślą o Aście jest dużo trupów. :D Na razie jest takie wymienienie tylko. Ale nie martwić się dokładniejsze opisy będą wplecione w przyszłe rozdziały. ^.^
Moim osobistym zdaniem końcówka średnio wyszła. No ale nie miałam pojęcia jak to ogarnąć x.x
Jeszcze jedno. Jeśli znajdziecie jakieś literówki, czy braki przecinków to najmocniej przepraszam, ale i tak wiele błędów zostało już wychwyconych przez Worda, dziewczyny i mojego brata. O.O
Nie przedłużając więcej zapraszam do przeczytania moich wypocin ^.^

---------------------------

        Powoli wlokłam się ciemnym korytarzem rozświetlanym przez stare jarzeniówki. Światło rzucało migoczące blaski i cienie na szarych ścianach. Po drodze mijałam osoby, z którymi musiałam spędzić ostatni rok. Żadne "cześć", żadne "siema" nie padło ani z mojej, ani w moją stronę. Byłam tu po prostu typem samotnika. Nikt się ze mną nie zadawał, bo od każdej osoby odgradzałam się murem obojętności, oschłości i mroku. A jak trzeba było, to umiałam pokazać pazurki. Szczerze zaskoczyłoby mnie, gdyby ktoś znał moje imię. To nie tak, że ja nie lubię towarzystwa, tylko trzymam się zasady "lepszy brak towarzystwa niż złe towarzystwo". Które teraz znikły i delikatnie mówiąc - olały. Szkoda tylko, że nie pomyślałam o tym zanim spotkałam dziewczyny z kapeli. Przysporzyłabym sobie tym mniej problemów. Mimo to cieszę się, że teraz przynajmniej mogę zacząć życie z nowym, prawie czystym kontem...
        Przy takich rozmyślaniach dotarłam do recepcji. Ku mojej wielkiej radości stwierdziłam, że wysoki, dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach był nikim innych jak tak długo wyczekiwaną prze ze mnie osobą.
- Bartuś!!! - wydarłam się ile tylko starczyło mi pary w płucach. Nie mam wątpliwości. Nawet przy tak dużej placówce jak ta, mój krzyk było słychać w całym budynku. Rzuciłam walizki oraz torebkę i pobiegłam do bruneta. Dosłownie po sekundzie Bartek biegł w moją stronę. Rzuciłam swoje ręce na jego kark, kładąc brodę na jego prawym ramieniu. On trzymając mnie za talię wzniósł w powietrze, wykonując kilka obrotów wokół własnej osi. Kiedy mnie opuścił, przytuliłam się do jego umięśnionej klatki piersiowej.
- Amelka. Moja mała Meluś! - usłyszałam w uszach cichy kojący głos, a jego silne ramiona mocno mnie do niego przytulały. Chłopak oparł swój podbródek o moje białe włosy.
Ja, dziewczyna mierząca zaledwie 165 i on, przy wzroście 184, staliśmy wtuleni do siebie niczym córeczka w ojca... Dzisiaj nic, a nic nie mogło zepsuć tego pięknego dnia...
        Nic co piękne nie trwa wiecznie. Już kilku minutach przytulania się na środku korytarza, błogi stan został nam przerwany. Winowajcą tego była kobitka na recepcji, która przypomniała o złożeniu podpisów na dokumentach i *bla bla bla, mało mnie to jara* dokończyłam już w myślach jej wypowiedź i szybko złożyłam te parafki w wyznaczonych miejscach. Bartek rozmawiał o czymś z kobietą na recepcji. W tym czasie moja uwaga skierowała się do jedynego samochodu na parkingu - czarnego BMW. Byłam przekonana, że coś mignęło mi na tylnim siedzeniu. Przyglądałam się dalej, ale to nie przynosiło pożądanego efektu. Z zamyślenia wyrwała ręka. Ręka? Tiaa... Ktoś wymachiwał nią przed moją twarzą. A mówiąc „ktoś” mam na myśli niebieskookiego chłopaka, który stał teraz przede mną z moimi walizkami. Założyłam szarą torbę na ramię i udaliśmy się razem do wyjścia.
        Po mojej głowie krzątały się tabuny myśli. Z uśmiechem na ustach opuszczałam to miejsce i liczę, że nigdy więcej tu nie wrócę. Jakiś rok temu nie przypuszczałabym, że to miejsce tak bardzo wpłynie na moją osobę...
- No, Melka nie mów, że będziesz tęsknić? - Bartek załadowywał do bagażnika moje torby.
- C-co? A nie!!! Nigdy w życiu! Tylko... po prostu się zamyśliłam - powiedziałam spoglądając na chłopaka moimi błękitnymi oczyma.
- To się cieszę - przerwał i zamknął bagażnik. - Bo mam dla ciebie niespodziankę.
- Kocham niespodzianki. Co to jest?
- Otwórz samochód to się przekonasz - mówił to z ogromnym bananem na ustach. Był to znak, że niespodzianka to nie będzie zwykły bilet na horror czy nowa bluzka, ale coś naprawdę wspaniałego. Bez dalszej zwłoki otworzyłam tylne drzwi i ujrzałam na siedzeniu małego słodkiego yorka.
- Jak ci się podoba Yorkshire Terrier?
- Supcio. Jesteś wielki - mówiąc to obdarzyłam chłopaka buziakiem w policzek.
- Jeśli tak to jedziemy do zoologicznego po jakieś żarcie, legowisko, obrożę, smycz, szczotki i inne duperele. A no i imię wymyśl...
- Elektra, mała śliczna Elektra - powiedziałam bez jakiegokolwiek zastanowienia, trzymając sunię na tle błękitnego nieba. Od zawsze marzył mi się mały piesek. Nie taki tam szczeniaczek, który po roku zrobi się dużym psem tylko taki, którego zawszę będę mogła nosić na rękach czy wozić w koszyku rowerowym. W dodatku Yorka pójdzie jakoś przemycić do akademika, a z cocker spanielem Bartka już łatwo by nie poszło. W każdym razie znowu odpłynęłam w krainę marzeń i kiedy wróciłam na ziemię, Bartek właśnie zaparkował samochód na parkingu. Elektrę usadowiłam w torbie na moim pasiastym sweterku i ruszyłam z moim szoferem do sklepu. W zoologicznym zakupiłam wszystkie niezbędne rzeczy dla psa. Dodatkowo na ladzie zauważyłam śliczne gumki dla psów i nie mogłam się oprzeć by kupić choć kilka z nich. Teraz została jeszcze najważniejsza sprawa, a mianowicie medalion z imieniem i numerek komórki. Sprzedawca zapisał informacje i numer seryjny wybranego przeze mnie medalionu i oznajmił mi, że będzie gotowy na następny dzień z samego rana. Podziękowaliśmy i udaliśmy się do wyjścia.
- Niech zgadnę. Teraz idziesz do fryzjera się farbnąć, prawda?
- Oczywiście! Co powiesz na... - Spojrzałam się na przepiękny odcień oczu Bartka i zrobiłam banana na ustach - Na niebieski?
- Końcówki, całe, pasemka, czy całe z wyjątkiem naturalnych końcówek?
- Całe, calusieńkie! - Powiedziałam z jeszcze większym bananem na ustach i nieobecnym wzrokiem - Co sądzisz?
- Czekaj. Czy ten wzrok przypadkiem nie mówi coś w stylu: "Nieważne, co mi teraz powiesz, ja i tak farbnę się na niebiesko!"
- Tak marynarzu! Kierunek fryzjer!
- Aj jaj kapitanie! - Bartek posłusznie stanął na baczność i zasalutował. Oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem i w doskonałych nastrojach doszliśmy do celu.
        Tak się złożyło, że w salonie pracuje moja przyjaciółka, dzięki czemu usiadłam na fotelu fryzjerskim bez czekania w kolejce. Cały zabieg trwał jakieś 2 godziny, które Bartek spędził z kumplem w sali gier naprzeciwko. Po zapłaceniu udałam się jeszcze do optyka, gdzie kupiłam sobie okulary przeciwsłoneczne oraz szare szkła kontaktowe. Kiedy wróciłam do chłopaków, akurat kończyli wyścig, więc mogliśmy udać się do kawiarenki na obiad. W czasie gdy Bartek zamawiał jedzenie, ja z Kubą usiedliśmy na tarasie pod białym parasolem z logiem Tyskie. Znaliśmy się dość dobrze, bo nieraz wpadał do nas na jakieś imprezy czy na wieczorki kinowe. Kuba był dla mnie również sporym oparciem, gdy stoczyłam się na samo dno. To również jemu zawdzięczam to, że jestem tutaj i z wami rozmawiam. Wesoły ponad granice możliwości, otwarty, pomocny, szczery do bólu... To takie podstawowe słowa używane do opisu jego charakteru.
        Bartek dołączył do nas, niosąc trzy Cole, szklanki i butelkę wody mineralnej. Woda została kupiona na moją prośbę dla spragnionej suczki. Chłopacy pili już swoje porcje napoju, a ja nalewałam do miseczki wodę i postawiłam ją koło pupila. Spoglądając na Yorka, zastanawiałam się jak moje współlokatorki zareagują na wiadomość o psie w mieszkaniu. W głowie miałam już gotowy plan jak wprowadzić pupila na teren akademiku i sposób w jaki będę go wyprowadzać na spacery. Ale co mam zrobić w pokoju? Przecież osobom z którymi będę dzielić ten pokój może się nie spodobać obecność zwierzaka, co mogłoby skończyć się wizytą u dyrekcji. Najlepiej by było, gdybym od razu powiedziała współlokatorkom o Yorku. I dalej trzeba liczyć na ich wyrozumiałość i akceptację. Bo nie mam zamiaru cały dzień trzymać psa pod łóżkiem czy w szufladzie.
        Odgłos strajkującego żołądka wyrwał mnie - z kolejnego zresztą dzisiaj - zamyślenia. Gdy spojrzałam na stół, kelnerka właśnie kładła nam na stolik pizzę z kurczakiem. Patrząc na rozmiar, pomyślałam, że Bartek zamówił rozmiar gigant. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Tak jak to robiliśmy za starych czasów, chłopacy dostali po trzy kawałki, a mnie przypadły dwa pozostałe. Z tą różnicą, że zawsze zamawialiśmy dużej lub średniej wielkości pizzę, a nie gigant. Nie wiem jak chłopacy, ale ja najadłam się już po pierwszym kawałku. Kiedy znowu mój mózg chciał odpłynąć w krainę marzeń, usłyszałam ciche szczeknięcie i odwracając się w stronę pupila widziałam jak przebierał słodko łapkami, merdał ogonkiem i oblizywała mordkę. Nie myśląc długo odkroiłam podłużny kawałek ciasta i przyłożyłam do mordki Elektry. Mała bez namysłu zabrała się za konsumpcję. Zjadła cały kawałek, który jej dałam i oblizując pyszczek z ciasta, prosiła się o więcej. Odkroiłam kolejny, tym razem mniejszy kawałek dla pupila. Sama dokończyłam resztę swojej porcji i przyglądałam się chłopakom. Była to naprawdę komiczna scena. Zarówno Kuba jak i Bartek huśtali się na krzesłach trzymając się za brzuchy. Wpadłam na pewien pomysł. Zapakowałam psią miseczkę do torby, którą postawiłam na krześle. Sunia sama wskoczyła do swojego transportu. Wyciągnęłam komórkę i zrobiłam kilka zdjęć. Obojgu "modelom" nie za bardzo spodobał się mój pomysł i próbowali mnie złapać. Ja na szczęście byłam szybsza i uciekłam łapiąc w pośpiechu torbę. Uciekałam tak, by chłopcy byli jak najdalej mnie, a jednocześnie, żeby wiedzieli gdzie biegnę. W końcu doszłam do kina i poprosiłam o trzy bilety na "Paranolmal Activity". Kupiłam też 3 pary okularów 3D potrzebnych do filmu. Chłopcy biegli w moją stronę, a ja udałam się do wejścia do sali kinowe. Podałam stojącemu tam kolesiowi jeden bilet i już za bramką, oczekiwałam dojścia chłopaków. Kiedy w końcu dobiegli do mnie, a ja zobaczyłam ich z bliska, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Byli cali czerwoni od biegania i możliwe, że także ze zdenerwowania, a dodatkowo zjedzony przed chwilą obiad nie służył im najlepiej.
- Mała wracaj!
- Nie - pokazałam im mój różowiutki język.
- Kasuj to zdjęcie! - tym razem odezwał się Kuba
- Zbyt zajebista pamiątka! Nieee!!! - szyderczy uśmieszek zawitał na mojej twarzy. - No i co mi teraz zrobicie?
- Liczę do trzech i jesteś z powrotem tutaj!
- Nieee, boo "Mała" idziee doo kiinaaaa! - nie ma to jak głos kilku letniego dziecka.
- Na co?
- Tajemnica!
- Ty mała...
- Dokończ! To nie dostaniesz tych biletów, które dla was kupiłam i nie będziesz wiedział na co idę - moi "modele" spojrzeli po sobie i powiedzieli wspólnie.
- Przepraszamy - robiąc przy tym mieszankę miny zbitego, niewinnego psa + mordki szczeniaka + miny kota ze Shreka. Podałam bilet kasjerowi i krzycząc jeszcze - Kupcie popcorn i żelki! -sprintem udałam się na salę kinową i zajęłam miejsce. W oczekiwaniu na nich opublikowałam to przepiękne zdjęcia z "modelami" na moim prywatnym blogu-pamiętniku do którego tylko ja miałam dostęp. Kiedy zdjęcie zostało opublikowane, zaczęłam grać w Pou. Właśnie pobijałam rekord w grze kiedy ktoś z zabrał mi telefon. Był to oczywiście Bartek, bo któż by inny.
- Bartek! Oddawaj! Nie masz prawa grzebać mi w telefonie! Jak możesz chcieć usunąć tak wystrzałowe zdjęcia?!
- A mogę i to dość łatwo. Spójrz. Wybieram zdjęcia. Wciskam menu. Ładnie to tak kopać swojego Bartusia! Wybieram usuń.  Ej nie drap! Pojawia się okienko z pytaniem czy na pewno chcę usunąć to zdjęcie. Przestaniesz się tak wiercić!?  Wciskam tak. Wyskakuje napis "Usuwanie". A teraz powiadomienie, że zdjęcia zostały usunięte. O, przestałaś mnie atakować. Nice!
        W sali kinowej było ciemnawo, bo puszczano już reklamy. Ale nikt nie spoglądał na nie, tylko na spektakl, jaki się odbywał między mną a Bartem. Ja usiadłam na swoim miejscu i zakładając teatralnie ręce na piersi udawałam naburmuszoną. Ludzie z widowni z początku chichotali, a kiedy w końcu Bartek - w mniemaniu swoim i tłumu - wygrał, cała sala kinowa na dobre płakała ze śmiechu. Zapytacie, po co bezsensownie walczyłam o te zdjęcia. Otóż jakbym się poddała, a to raczej nie mój styl, mogliby podejrzewać, że guzik mnie te zdjęcia obchodzi. I zaczęli by szukać jakieś kopii zapasowej tak długo, aż wszystko przeszukają, włącznie z stronami internetowymi na jakie wchodzę. A tak odzyskam telefon i Bartuś postara mnie jakoś udobruchać np. nowym ciuszkiem lub coś za mnie zrobi lub w czymś pomoże. Tak jak zapowiadałam, chłopak prawił mi pełno komplementów i kiedy moje kąciki nie wytrzymały od potoku słodkości, zapytał:
- To jaką dostanę pokutę? - *Ach te jego maślane oczka* myślę i dyktuję warunki:
- Dzisiaj robimy wieczorek filmowy, który ty przygotowujesz, a by księżniczka nie musiała się wysilać. Dodatkowo jutro zrobisz śniadanie, zawieziesz mnie na uniwerek, na ten apel czy jakieś tam zebranie organizacyjnie, a torby zaniesiesz mi pod sam pokój. Zgoda?
- Zgoda.
Przygarnął mnie ramieniem i dopiero w tej pozycji zauważyłam Kubę, siedzącego koło Barta i patrzącego na mnie z wieeelkim bananem na ustach.
Tak całą trójką w doskonałych humorach zajęliśmy się oglądaniem filmu pojadając żarełko i pijąc colę z kostkami lodu. Film nie był - na pewno dla mnie - straszny, bo widziałam w ciągu swojego życia już nie jeden horror. Dlatego filmy tego typu nie wywołują we mnie strachu, a raczej rozbawienie zwłaszcza piskami i strachem wymalowanym na twarzach oglądających. 
       Film się skończył i na zegarach wybijała godzina 16. Udaliśmy się jeszcze do pobliskiego parku, gdzie kupiliśmy lody. Kuba wziął dwie gałki czekoladowych i jedną śmietankową, Bartek smerfowe, czyli o smaku gumy balonowej, waniliowe oraz pistacjowe, a ja poprosiłam o miętowe, malinowe i mango. Oczywiście dla mojego pupila też zakupiłam lody, a dokładnie psie lody. Cóż, nie będę ukrywać, że po słowach sprzedawcy, który zapewniał, o możliwości jedzenia przez człowieka psich lub kocich lodów, liznęłam loda. Wiecie, nie wiem czym one się różniły od zwyczajnych z wyjątkiem posmaku kurczaka. W każdym razie rozmawiając zdecydowaliśmy się obejrzeć drugą część "Paranolmal Activity". Całą drogę do domu chłopcy gadali o programie "Warsaw shore". Przysłuchując się rozmowie, bo sama telewizji prawie wcale nie oglądam, po głowie łaziły mi myśli typu *Serio? Was ten program tak kręci? Boże! Z kim ja się zadaję!*. Na moje szczęście szybko dojechaliśmy do domu Kuby, co zakończyło ten temat rozmów. Stałam na czerwonej kostce brukowej i podziwiałam piękny parterowiec i to, jak współgrał z otaczającą go przyrodą. W ogrodzie, wzdłuż muru, prócz - pięknego zresztą - ogrodzenia u frontu, rozciągała się ściana tui. W narożnikach działki rosły piękne krzaki róż. Przed głównym wejściem była fontanna ozdobiona po brzegach granitowym, metrowym murkiem. Dom był zbudowany na podwyższeniu przykrytym ziemnymi schodami, na których rosły okrągłe krzaki. Przed osuwaniem się ziemi chroniły murki ze sklejonych cementem kamieni.
        Chłopcy zabrali moje bagaże i razem udaliśmy się w stronę wejścia. U progu od razu powitały mnie, przewracając na ziemię, dwa duże psy. Jeden to pies rasy cocker spaniel, o czarnej sierści. Ma na imię Dolar i jest pupilkiem Barta. Natomiast drugim stworzeniem okazała się suczka o imieniu Kora. Była owczarkiem niemieckim, a opiekę nad nią sprawował Kuba. Kiedy zakończyłam przywitanie z pupilami, Kuba pomógł mi wstać i zaproponował, że oprowadzi mnie po domu. Oczywiście zgodziłam się. Wszystkie pomieszczenia były kolorowe i bardzo przytulne. W domu były 3 łazienki, 2 sypialnie, pokój gościnny, 3 garderoby, 2 gabinety rodziców, kuchnio-jadalnia, obszerny salon, garaż z warsztatem i wielka sala muzyczna na poddaszu. Ostanie miejsce najbardziej przypadło mi do gustu, dlatego że stała tam moja perkusja. Podbiegłam do niej i dosłownie się do niej przytuliłam uderzając głową o talerze. Po chwili dołączył do naszej dwójki Bartek i tak jak Kuba śmiał się wniebogłosy. Zgromiłam obydwóch wzrokiem i kiedy się po części uspokoili, wyjęłam pałeczki i uderzałam najpierw pojedynczo o wszystkie bębny i talerze. Potem coraz bardziej przyspieszałam tempo. Pojedyncze odgłosy przeobrażały się w melodię. Grałam, czerpiąc przyjemność z każdego uderzenia, każdego dźwięku. Wtedy nie obchodziło mnie, co się dzieje wokół. Liczyłam się tylko ja i instrument oraz melodia powstała z naszego duetu.
        Nawet nie zauważyłam, że kiedy skończyłam utwór, poczułam jak jakiś "ktosiek" obraca mnie, siedzącą w fotelu na kółkach. Do moich uszu doszły oklaski i gwizdy. Otworzyłam oczy i ujrzałam - kto się tego nie spodziewał - Bartka i Kubę.
- Nie sądziłem, że po tak długiej przerwie będziesz nadal tak wyśmienicie grała. Szacun.
- Oj Kubuś, Kubuś. Jak możesz we mnie nie wierzyć?
- To nie tak! Doskonale wiedziałem, że dasz sobie radę. Tylko jeszcze chyba nikomu nie udało się po tak długim okresie czasu bezbłędnie zagrać melodię.
- Widzisz zawsze powtarzałem, że Meli jest wyjątkowa - dołączył się Bartek.
- I cały czas nas czymś zaskakuje - Na odpowiedz Kubuśka uśmiechnęłam się serdecznie.
Chłopcy wyszli z sali muzycznej, a ja wróciłam do delektowania się tym błogim stanem.
        Na dworze było już dość ciemno, dlatego zeszłam na dół i udałam się do pokoju gościnnego w którym leżały moje rzeczy. Wyjęłam piżamę, szczoteczkę do zębów, kosmetyki i szczotkę do włosów. Zapakowałam do torby i udałam się do łazienki. Umyta i przebrana odłożyłam wszystko do torby i wyjęłam strój na kolejny dzień oraz moją kosmetyczkę.
        Kiedy weszłam do salonu, Bartek niósł tacę z przekąskami, a Kuba właśnie wkładał płytę do odtwarzacza.
- Chyba nie chcieliście zacząć beze mnie?
- No, jesteś w końcu, Melii. Już się martwiliśmy o Ciebie.
- Nie ma co się o mnie martwić. Poradzę sobie. W końcu nauka sztuk walki po coś jest - odpowiedziałam z uśmiechem, ale zaraz przybrałam wrogą minę i założyłam ręce na piersi. - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Czy chcieliście zacząć beze mnie? - usiadłam wygodnie na brzegu sofy i chwyciłam miskę popcornu.
- Oczywiście, że nie. Kto by nas ochronił przed zjawiskami paranormalnymi? – odpowiedział Kuba, włączając głośniki za nami.
- To ma sens. W końcu to samo robią rycerze w lśniących zbrojach. Chronią piękne niewiasty przed potworami spod łóżka - odparłam ukazując moje bielutkie ząbki w wrednym uśmieszku. *Jak ja uwielbiam im dogryzać* pomyślałam biorąc łyka coli - A tak poza tym - która godzina?
- Za kwadrans dziesiąta. - odparł Bartek. *No to długo sobie dzisiaj pograłam* odezwał się głosik w mojej głowie.
Już bez zbędnych słów Kuba z pilotem w ręku usiadł koło Bartka. Założyliśmy okulary 3D i zastał odpalony film.
        Przy jednej ze scen, kiedy to kobieta siedzi w kuchni i w jednym momencie z ogromnym trzaskiem otwierają się wszystkie szafki, chłopacy podskoczyli i zapiszczeli. Spojrzałam na ich miny i myślałam, że umrę ze śmiechu. Ja oglądając wszystkie horrory siedzę spokojnie, serce ma normalny puls, ciśnienie nie spada, ani nie wzrasta, a oni takie coś przy dziewczynie odpierdalają delikatnie mówiąc. Wróciłam do oglądania filmu. Był ciekawy tak jak poprzednia część i równie mnie nie straszył. Moje niebieskie ślepia zaczęły przykrywać się coraz bardziej ciążącymi mi powiekami. Oparłam głowę na ramieniu Barta i urwał mi się film.
        Otworzyłam powoli jedno oko, ale blask słońca spowodował, że powieka szybko opadła. Dopiero po chwili  udało mi się spojrzeć na świat trzeźwo. Leżałam w szarych spodenkach i luźnym, blado różowym T-shirt na klatce piersiowej Bartka. Wstałam i spojrzałam na zegar na ścianie. Wskazywała godzinę 10:30. Przymknęłam z powrotem oczy i układałam się do spania, kiedy przypomniałam sobie o apelu który miał być punktualnie o 11.
- Bartek wstawaj leniu!!! - mówiąc to szarpałam chłopaka za ramię.
- Jeszcze pięć minut - powiedział i odwrócił się do mnie tyłem.
- Masz mnie zawieść do akademika, bo inaczej spóźnię się na apel!!!
- Minutka.
- Chciałam tego nie robić, ale taki upór trzeba zwalczać radykalnymi środkami. - mówiąc to, oparłam się wygodnie o łóżko i szybkim zrywem nóg zrzuciłam śpiocha z łóżka. Bartek wyraźnie już obudzony masował obolałe ramię. Ja, by uniknąć odwetu, z prędkością światła wstałam i pobiegłam do łazienki. Złapałam jeszcze moją wyprasowaną wcześniej granatową sukienkę bez ramiążek i torbę z masą drobiazgów. Po piętnastu minutach odświeżona i ubrana zeszłam na dół na śniadanie. Spojrzałam jeszcze szybko w lustro. Stała tam dziewczyna o niebieskich włosach z grzywką i bladą cerą, którą nie zdążyłam zakamuflować pod warstwą fluidu, pudru i różu. Stalowe oczy natomiast obrysowane czarnym eyelinerem, a rzęsy przejechane tuszem tego samego koloru. Śniadanie składało się z tostów z serem i szynką oraz soku jabłkowego, który jest podobno lepszy na pobudkę niż kawa. A ja mam w zanadrzu coś o wiele bardziej skutecznego niż kawa czy jabłko. Jest to słowo: zaspałaś. Słowo to dodaje lepszych skrzydeł niż red-bull, daje lepszego kopniaka niż jakby trafił cię piorun, a biegasz po nim szybciej niż jakby goniło Cię stado wygłodniałych bestii. Wiem to, bo nie raz poczułam działanie tego "magicznego" słowa.
        Punkt 11 byłam na parkingu. Z notesem w ręku udałam się parkową aleją do Uniwersytetu, gdzie właśnie rozpoczynał się apel. Nie spiesząc się, spacerowałam po asfaltowym podłożu. Wsłuchiwałam się w odgłosy przyrody. W szelest liści, spowodowany podmuchem wiatru. W śpiew ptaków szybujących nad moją głową. Spacerując pod wielkim baldachimem z liści, czuć było odżywczy wiaterek. Tutaj temperatura była znacznie niższa niż w skąpanym w słońcu parkingu. Po obydwóch stronach drogi były poustawiane ławeczki. Nikt na nich nie siedział, bo wszyscy wysłuchiwali się w głos dyrektora tej placówki. Kiedy wyszłam z parku i stanęłam na kostce brukowej wyłożonej przed budynkiem, uderzyła we mnie fala gorąca. Szybko doszłam do drzwi frontowych. Bez namysłu skierowałam się do sali w której trwało zebranie
Kiedy weszłam do auli, jakiś stary mężczyzna o sporej ilości tkanki tłuszczowej oddawał głos młodemu blondynowi. Jedyne co zapamiętałam z jego gadania to "bla bla, jestem głównym gospodarzem... bla bla bla... klucze do pokoi... bla bla bla... pokój gospodarzy". Reszta mnie nie interesowała, bo w Internecie wszystko inne było już omówione. Nie lubiłam siedzieć jak sardynka w puszce, dlatego udałam się w stronę wyjścia. Niestety, u progu drzwi zatrzymała mnie jakaś nauczycielka. Nie miałam najmniejszej ochoty się tam dusić, dlatego wykręciłam się bólem brzucha. Nie powiem, ale przy mojej bladej cerze, każdy się na to nabierał, a dzisiaj w dodatku w pośpiechu nie nałożyłam fluidu czy różu. Kobieta kiwnęła głową i udałam się do łazienki. Tu poprawiłam trochę wygląd, a następnie udałam się pod pokój gospodarza i czekałam na klucz do mieszkania. Nudząc się otworzyłam notatnik oraz wyjęłam ołówek. Na kartce papieru powstawały kolejne linie, kreski, fale, kółka... Po jakimś kwadransie rysunek był skończony. Zamknęłam notatnik i usłyszałam czyjeś kroki. Powstałam z ziemi i wygładziłam strój. Okazało się, że to apel się zakończył i wszyscy pierwszoklasiści ruszyli za blondynem po klucze do mieszkań. Jako, że mi się nie specjalnie spieszyło kilka osób weszło przede mną do pokoju gospodarczego. Stałam. Ktoś, gdzieś, kiedyś, się zaśmiał, ale ja wszystko ignorowałam zatopiona we własnych myślach. Dopiero pytanie o nazwisko wyrwało mnie z rozmyślań.
- Samaras. Amelia Samaras.
- Pokój 203, trzecie piętro...
- Dziękuje - odparłam i tyle mnie było widać w pomieszczeniu gospodarza.
     Ulotniłam się z uniwerku i udałam się do akademika. Zamiast wybrać drogę wybieraną przez wszystkich studentów prosto do akademika ja wybrałam się tą samą drogą co wcześniej i doszłam do parkingu. W samochodzie siedział Kuba i pisał z kimś SMS-y. Podeszłam do niego. Na mój widok przerwał i poprzedzając moje pytanie odpowiedział, że Bartek poszedł do jakiegoś sklepu i zaraz się zjawi.
- To poczekam na niego, obiecał mi zanieść torby pod pokój - mówiąc to wsiadłam na tylnie siedzenie i zaczęłam głaskać sunię.
- Gdzie masz pokój? - zapytał się patrząc na mnie w lusterku.
- Pokój 203, trzecie piętro - odpowiedziałam naśladując głos blondwłosego gospodarza.
- Ha ha. Jesteś świetna w naśladowaniu głosów. A i już współczuję Bartowi - Kuba starał się mówić normalnie, ale śmiech mu na to nie pozwalał.
- Niby czemu?
- Akademik nie ma windy. Więc będzie musiał tachać twoje bagaże po schodach na trzecie piętro - teraz i ja śmiałam się do rozpuku.
- No to ślicznie go wkręciłam – powiedziałam, kiedy zaczęłam się opanowywać.
- No właśnie. Nie powiedziałaś mi za co Bart musi tak odpokutować.
- Wczoraj w pizzerii zrobiłam wam zajebiste zdjęcie jak to odchyleni na krzesłach masujecie się po brzuchach. Domyślasz się, że Bartuś mi je usunął i za ten czyn musi teraz zapłacić.
- Ha ha. Dobrze, że to on je usunął, a nie ja. Miałbym z tobą przerąbane.
- I tak masz! - pokazałam chłopakowi mój jęzorem.
- Co prawda, to prawda - *Kuba to potrafi rozbawić. Teraz się zastanawiam, jak ja przeżyłam calusieńki rok rozłąki od niego i Barta.* - Z psychopatką nie wygram.
Zaśmiałam się pod nosem i założyłam na uszy moje słuchawki i puściłam pierwszą lepszą muzykę. Wypadło na jakiś punkowy kawałek.
- Jestem! Patrz Mela co ma-a-am!!! - wydzierając się na cały parking podał mi jakiś przedmiot w papierowej torbie. W środku znalazłam śliczną jasno szarą obrożę ze srebrnym medalionem. Usadowiłam Elektrę na kolanach i zapięłam jej to cudo na szyjce. Wyglądała uroczo. Bartek w tym czasie wyjął z bagażnika walizkę. Położyłam na niej torbę i włożyłam suczkę, a następnie zatrzasnęłam do połowy zamek błyskawiczny. Ruszyliśmy w stronę akademika, rozmawiając wesoło. Przed wejściem do budynku stała grupka chłopaków. Gostek z deskorolką pod pachą spojrzał na mnie i zapytał.
- Nowa, czy ten kolorek to naturalny jest?
- Jasne. Widzisz, jak anioły schodzą na ziemię, to ich włosy z białego przechodzą w niebieski.
- Pff. Nie za wysoko się cenisz, księżniczko?
- Ja? - prychnęłam. - Nie muszę. Robią to za mnie inni - ukazałam moje równiutkie białe zęby w szyderczym uśmiechu i odwróciłam się z gracją i lekkością. Podchodząc do Kuby i Barta rzuciłam jeszcze chłopakowi - Cześć - i zniknęłam w drzwiach wejściowych.
        Zanim weszliśmy na schody przerzuciłam przez ramię torbę z psem oraz chwyciłam mój notatnik w obawie, że Bart mógłby się przewrócić. Niestety mimo to chłopak nadal narzekał na zbyt ciężką torbę. Kiedy doszliśmy pod drzwi pokoju, podziękowałam za przytachanie moich bagaży oraz za to, że oboje chcieli mnie odprowadzić. Pożegnałam ich buziakami w policzki i tyle ich później widziałam.
        Psia limuzyna, jak w czasie wspinaczki po schodach nazwa ją Kuba, znowu znalazła się na grzbiecie walizki. Z notatnika wypadł mi ołówek, który jednym ruchem zatknęłam za ucho. Jeszcze tylko wyjęłam z kieszeni sukienki komórkę i wyłączyłam muzykę. Otworzyłam drzwi i ciągnąc za sobą bagaż weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Pokój nie był jakiś ekskluzywny, ale znośny do zamieszkania. Łóżka, półki, biurko i ogromna szafa - właściwie tyle. No nic, jakoś przeżyję. Dziewczyna, która siedziała na łóżku w kącie, trzymała książkę. Podeszłam niej i się przedstawiłam. Patrycja, bo tak było jej na imię, miała piękne rude włosy i okulary kujonki. Nie wyglądała na dziewczynę zbyt rozmowną, ale gdy spojrzałam w jej brązowe oczy, poczułam dziwną sympatię do niej. Nie potrafiłam nawet tego opisać. Usiadłam na łóżku koło okna i próbowałam jakoś nawiązać rozmowę, pytając się jak długo już tu jest, ale ona odpowiedziała krótko, zwięźle i na temat. Szczerze wolę osoby, z którymi można trochę pogadać czy pomarzyć, ale czułam jakieś przywiązanie do niej. Nie wiem, po prostu nie wiem co to było. Do moich uszu doszło słowo "rozpakować". No właśnie zupełnie o tym zapomniałam. Moją torebkę położyłam na łóżku i rozpięłam zamek błyskawiczny i na migi dała psince znak, by została i dalej spała. Najwyraźniej zrozumiała, bo pyszczek opadł z powrotem na legowisko. Dziewczyna na szczęście nic nie zauważyła, bo była pochłonięta czytaniem w swojej książce. Cichutko, by nie przeszkadzać współlokatorce, zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Na najniższej półce w szafie poukładałam całe obuwie. Na drugiej od dołu zmieściłam wszystkie grube bluzy, swetry i futrzaną kamizelkę. Kolejną zajęły spodnie, spodenki, spódniczki, leginsy oraz koszyczek z rajstopami i skarpetkami. Na następnej wylądowały bluzki, T-shirty, tuniki, topy, koszule i cienkie oraz ażurowe sweterki. Na drugiej od góry ulokowałam koszyk z bielizną, bambusowe pudełko z kosmetykami i przyborami do kąpieli, a z ubrań - nakrycia głowy, szaliki i rękawiczki. Na ostatniej znalazły się jakieś książki, zeszyty, przybory do pisania, no i oczywiście kartki do mojego notesu. Miały tam też miejsce różne drobiazgi typu prostownica czy suszarko-lokówka oraz jakieś sentymentalne pamiątki z albumem ze zdjęciami włącznie. Kilka moich sukienek oraz kurtki i płaszcze powiesiłam na drągu w szafie, a walizkę włożyłam poniżej. Reszta moich drobiazgów znajdowała się w torbie w której spała teraz psinka. Dlatego usiadłam na łóżko i spojrzałam w stronę Pati. Ale zamiast na nią mój wzrok przykuła, półka na której poustawiane były książki. Liczyłam, że rozmowa na temat książek ją zainteresuje i powie więcej niż dwa zdania.
- Lubisz Sherlocka?
- Tak. Uwielbiam - inne dziewczyny już by terkotały na temat swojej ulubionej postaci. Opowiadały o wszystkim co im na język ślina przyniesie... Ale ona była wyraźnie inna. Taka cicha, niczym szara myszka. Zrezygnowana powiedziałam nie wiem czy bardziej do siebie czy koleżanki:
-Ciekawe kogo nam przydzielą… - ale nie dane było mi skończyć zdania, bo w drzwiach ukazała się wysoka ciemna blondynka o jasnoróżowych pasemkach. Nie odezwała się ani jednym słowem, tylko od razu przystąpiła do rozpakowywania swojego bagażu. Zauważyłam na jej ramieniu tatuaż, ale nie poświeciłam mu za wiele uwagi. Kiedy skończyłam jej się przyglądać, wyjęłam notatnik i zaczęłam coś bazgrolić. Kiedy znudziło mi się poprzednie zajęcie, zauważyłam jak blondynka przygląda się nam. Poznając już małomówność rudowłosej, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce i przywitać się jako pierwsza. Dziewczyna odpowiedziała krótkim "cześć", a Pati się nie odezwała tylko kiwnęła głową.
- Ja jestem Amelia, a to Patrycja - mówiąc to wskazałam na dziewczynę z książką "Sherlocka" w ręku.
- Dominika. Dla przyjaciół Domi - i tak jakoś zaczęła się dłuższa rozmowa, najpierw pozwoliłam Domi opowiedzieć swoją historię, a później trochę niechętnie, ale opowiedziałam swoje przeżycia. Pokrótce opowiedziałam o tragicznych śmieciach w mojej rodzinie. Więc było to tak.
        Ojciec mojej matki zginął od uderzania piorunem, a jej matka zaatakowana i rozszarpana przez wilki. Mamy siostra miała parkę dzieci. Syn zginął na motorze uderzając o drzewo, natomiast córka została porwana przez prąd rzeczny i się utopiła. Ojciec tych dzieci załamany wiadomością o stracie potomków był rozkojarzony i wyprzedzając, nie zauważył ciężarówki z paliwem. Ciocia po tym wszystkim straciła pracę, a następnie nie wytrzymała psychicznie i popełniła samobójstwo rzucając się pod pociąg. Rodzice mojego ojca i jego siostra zginęli w wypadku lotniczym. Winien był terrorysta, który wysadził kabinę pilotów zabijając całą załogę samolotu. A wszyscy pasażerowie utonęli w morzu. Matka zginęła prowadząc samochód, bo jakiś mężczyzna zakochany w mojej matce był przekonany, że samochodem jedzie ojciec i chciał pozbyć się konkurenta, by móc spędzić resztę życia przy miłości swojego życia. A kiedy dowiedział się o swojej pomyłce popełnił samobójstwo. Mój ojciec w pracy, czyli w zoo został stratowany przez rozwścieczonego słonia. Nie zginął na miejscu, ale obrażenia były zbyt głębokie i po kilku dniach zmarł. Dodatkowo prawie straciłam życie i dziewictwo z byłym, który po zerwaniu łaknął zemsty. Na moje szczęście nie należę do tych bezbronnych panienek które mogłyby sobie złamać paznokcie. Dlatego udało mi się od niego uciec.
        Odetchnęłam głęboko, bo najgorsze miałam już za sobą.
        Opowiedziałam również w streszczeniu. O mojej znajomości z dziewczynami z kapeli rockowej. Przez które stałam się zupełnie inną osobą. Kiedy dziewczyny przyjęły mnie do zespołu jako perkusistka, spełniając moje największe marzenie, zaczęłam ulegać ewolucji i najpierw włosy zmieniłam na czerwony. Zaczęłam się nosić na styl rock girl. Chodziłam na imprezy do najróżniejszych klubów. Później kolczyki w wielu miejscach ciała. Polubiłam smak alkoholu i dymek papierosowy. Łamałam prawo robiąc chociażby graffiti na murach. Jazda po pijaku czy zakłócanie ciszy nocnej stało się co tygodniową normą. Zaczęłam robić sobie tatuaże. Nawet poznałam działanie trawki. Sypiałam również z chłopakami na imprezach, ale jakoś nigdy nie byłam na tyle odurzona, by stracić z kimś dziewictwo.
     Stwierdziłam, że więcej wiedzieć nie muszą. To i tak jest dużo przeżyć nawet jak dla dorosłego. Dałam Domi do rozumienia, że koniec z moimi zwierzeniami. Dziewczyna, potaknęła i zaczęła wypytywać o przeszłość Pati. Ale ona, tak jak się domyślałam, odpowiadała pojedynczymi zdaniami lub wyrazami. Ja w tym czasie zastanawiałam się jak mam poprowadzić rozmowę, by dowiedzieć się czy dziewczyny miałyby coś przeciwko, mojej Elektry. Nie przychodziło mi nic sensownego, a chciałam móc pozwolić jak najszybciej suni opuścić torbę...

        Tak oto przedstawiało się rozpoczęcie naszej przyjaźni. Pati i Domi okazały się naprawdę wspaniałymi współlokatorkami. Mimo dość odmiennych upodobań i charakterów świetnie nam się razem mieszkało. Obie dziewczyny były pozytywnie nastawione do pomysłu z trzymaniem psa w akademiku. Moja Elektra szybko się zaprzyjaźniła z dziewczynami i była posłuszna oraz nie stwarzała żadnych problemów.
Poznałam w akademiku wiele ciekawych osób. Również i kilku członków grupę "Black Wolf". Jedną z osób był Fabian. Czemu go wspominam? A to dlatego, że chłopak jeszcze przed wejściem do akademika zdążył mnie zaczepić. Przez pierwszy rok to poza tego typu wymianami zdań, nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dopiero kolejny rok przyniósł wiele niespodzianek i zwrotów akcji.



^.^ Afra ^.^