*Tekst wklejony... Word nie wychwytuje już żadnych błędów... Brat namęczył się z interpunkcją... Aga i Clara też już więcej błędów stylistycznych i interpunkcyjnych nie
znalazły... Dziewczyny zapewniają, że jest dobrze... Że dam radę... Podołam
postawionemu mi zadaniu... Wdech... i wydech... Myszka nakierowuje się na
pomarańczowy przycisk z napisem "opublikuj"... Spokojnie...
Pamiętaj... Wdech... i wydech... Rozpoczyna się odliczanie: 10... 9... 8...
7... 6... 5... 4... 3... 2... 1... Klik... Rozdział został wysłany... Teraz
każdy go może przeczytać... Zostawić po sobie ślad w postaci komentarza... I
teraz pozostaje czekać... Na opinie czytelników... Na ich zdanie... A co jeśli
im się nie spodoba... Stwierdzą, że za mdłe, nudne jak flaki z olejem, nie
takie opisy, zbyt nudna akcja... Najróżniejsze myśli dopadają młodego pisarza
przed debiutem... A ja nie jestem wyjątkiem...*
Siemaneczko wszystkim ^.^
Tak, tak moja szurnięta, psychopatyczna osóbka, w końcu
opublikowała swój debiutancki rozdzialik. ^.^
Na wstępie przepraszam, że dopiero teraz. Tak wiem
dziewczyny swoje prologi wstawiły już baaardzo daaawno teeemu XP
Właśnie dlatego chcę się zrekompensować dłuuuuugaaaaaśnyyyyym, do granic
możliwości prologiem ^.^
Wiem, że należy mi się porządny "kopen w pupen"
no, ale napisać 10 stron w Wordzie, czcionką 12 nie zajmuje mi kilku, godzin
tylko kilka dni. Więc proszę was o litość ;)
Liczę, że będziecie zadowoleni i nie będzie wam przeszkadzać
mój niewyrobiony jeszcze styl pisania :P
Jeśli mowa o mój styl to... Hmm. Będziecie musieli się
przyzwyczaić, bo na ewentualną zmianę raczej nie liczcie. :P Ja po prostu
kocham w opkach owijać postacie "mgłą tajemnicy" ;P
Z myślą o Aście jest dużo trupów. :D Na razie jest takie
wymienienie tylko. Ale nie martwić się dokładniejsze opisy będą wplecione w
przyszłe rozdziały. ^.^
Moim osobistym zdaniem końcówka średnio wyszła. No ale nie
miałam pojęcia jak to ogarnąć x.x
Jeszcze jedno. Jeśli znajdziecie jakieś literówki, czy braki
przecinków to najmocniej przepraszam, ale i tak wiele błędów zostało już
wychwyconych przez Worda, dziewczyny i mojego brata. O.O
Nie przedłużając więcej zapraszam do przeczytania moich
wypocin ^.^
---------------------------
Powoli wlokłam się ciemnym korytarzem rozświetlanym
przez stare jarzeniówki. Światło rzucało migoczące blaski i cienie na szarych
ścianach. Po drodze mijałam osoby, z którymi musiałam spędzić ostatni rok.
Żadne "cześć", żadne "siema" nie padło ani z mojej, ani w
moją stronę. Byłam tu po prostu typem samotnika. Nikt się ze mną nie zadawał,
bo od każdej osoby odgradzałam się murem obojętności, oschłości i mroku. A jak
trzeba było, to umiałam pokazać pazurki. Szczerze zaskoczyłoby mnie, gdyby ktoś
znał moje imię. To nie tak, że ja nie lubię towarzystwa, tylko trzymam się
zasady "lepszy brak towarzystwa niż złe towarzystwo". Które teraz znikły i delikatnie mówiąc - olały. Szkoda tylko,
że nie pomyślałam o tym zanim spotkałam dziewczyny z kapeli. Przysporzyłabym
sobie tym mniej problemów. Mimo
to cieszę się, że teraz przynajmniej mogę zacząć życie z nowym, prawie czystym
kontem...
Przy takich rozmyślaniach dotarłam do recepcji. Ku
mojej wielkiej radości stwierdziłam, że wysoki, dobrze zbudowany brunet o
niebieskich oczach był nikim innych jak tak długo wyczekiwaną prze ze mnie
osobą.
- Bartuś!!! - wydarłam się ile tylko starczyło mi pary w
płucach. Nie mam wątpliwości. Nawet przy tak dużej placówce jak ta, mój krzyk
było słychać w całym budynku. Rzuciłam walizki oraz torebkę i pobiegłam do
bruneta. Dosłownie po sekundzie Bartek biegł w moją stronę. Rzuciłam swoje ręce
na jego kark, kładąc brodę na jego prawym ramieniu. On trzymając mnie za talię
wzniósł w powietrze, wykonując kilka obrotów wokół własnej osi. Kiedy mnie
opuścił, przytuliłam się do jego umięśnionej klatki piersiowej.
- Amelka. Moja mała Meluś! - usłyszałam w uszach cichy
kojący głos, a jego silne ramiona mocno mnie do niego przytulały. Chłopak oparł
swój podbródek o moje białe włosy.
Ja, dziewczyna mierząca zaledwie 165 i on, przy wzroście
184, staliśmy wtuleni do siebie niczym córeczka w ojca... Dzisiaj nic, a nic
nie mogło zepsuć tego pięknego dnia...
Nic co piękne nie trwa wiecznie. Już kilku minutach
przytulania się na środku korytarza, błogi stan został nam przerwany. Winowajcą
tego była kobitka na recepcji, która przypomniała o złożeniu podpisów na dokumentach
i *bla bla bla, mało mnie to jara* dokończyłam już w myślach jej wypowiedź i
szybko złożyłam te parafki w wyznaczonych miejscach. Bartek rozmawiał o czymś z
kobietą na recepcji. W tym czasie moja uwaga skierowała się do jedynego
samochodu na parkingu - czarnego BMW. Byłam przekonana, że coś mignęło mi na
tylnim siedzeniu. Przyglądałam się dalej, ale to nie przynosiło pożądanego
efektu. Z zamyślenia wyrwała ręka. Ręka? Tiaa... Ktoś wymachiwał nią przed moją
twarzą. A mówiąc „ktoś” mam na myśli niebieskookiego chłopaka, który stał teraz
przede mną z moimi walizkami. Założyłam szarą torbę na ramię i udaliśmy się
razem do wyjścia.
Po mojej głowie krzątały się tabuny myśli. Z uśmiechem
na ustach opuszczałam to miejsce i liczę, że nigdy więcej tu nie wrócę. Jakiś
rok temu nie przypuszczałabym, że to miejsce tak bardzo wpłynie na moją
osobę...
- No, Melka nie mów, że będziesz tęsknić? - Bartek
załadowywał do bagażnika moje torby.
- C-co? A nie!!! Nigdy w życiu! Tylko... po prostu się
zamyśliłam - powiedziałam spoglądając na chłopaka moimi błękitnymi oczyma.
- To się cieszę - przerwał i zamknął bagażnik. - Bo mam dla
ciebie niespodziankę.
- Kocham niespodzianki. Co to jest?
- Otwórz samochód to się przekonasz - mówił to z ogromnym
bananem na ustach. Był to znak, że niespodzianka to nie będzie zwykły bilet na
horror czy nowa bluzka, ale coś naprawdę wspaniałego. Bez dalszej zwłoki otworzyłam tylne drzwi i ujrzałam
na siedzeniu małego słodkiego yorka.
- Jak ci się podoba Yorkshire Terrier?
- Supcio. Jesteś wielki - mówiąc to obdarzyłam chłopaka
buziakiem w policzek.
- Jeśli tak to jedziemy do zoologicznego po jakieś żarcie,
legowisko, obrożę, smycz, szczotki i inne duperele. A no i imię wymyśl...
- Elektra, mała śliczna Elektra - powiedziałam bez
jakiegokolwiek zastanowienia, trzymając sunię na tle błękitnego nieba. Od
zawsze marzył mi się mały piesek. Nie taki tam szczeniaczek, który po roku
zrobi się dużym psem tylko taki, którego zawszę będę mogła nosić na rękach czy
wozić w koszyku rowerowym. W dodatku Yorka pójdzie jakoś przemycić do
akademika, a z cocker spanielem Bartka już łatwo by nie poszło. W każdym razie
znowu odpłynęłam w krainę marzeń i kiedy wróciłam na ziemię, Bartek właśnie
zaparkował samochód na parkingu. Elektrę usadowiłam w torbie na moim pasiastym
sweterku i ruszyłam z moim szoferem do sklepu. W zoologicznym zakupiłam
wszystkie niezbędne rzeczy dla psa. Dodatkowo na ladzie zauważyłam śliczne
gumki dla psów i nie mogłam się oprzeć by kupić choć kilka z nich. Teraz
została jeszcze najważniejsza sprawa, a mianowicie medalion z imieniem i
numerek komórki. Sprzedawca zapisał informacje i numer seryjny wybranego przeze
mnie medalionu i oznajmił mi, że będzie gotowy na następny dzień z samego rana.
Podziękowaliśmy i udaliśmy się do wyjścia.
- Niech zgadnę. Teraz idziesz do fryzjera się farbnąć,
prawda?
- Oczywiście! Co powiesz na... - Spojrzałam się na
przepiękny odcień oczu Bartka i zrobiłam banana na ustach - Na niebieski?
- Końcówki, całe, pasemka, czy całe z wyjątkiem naturalnych
końcówek?
- Całe, calusieńkie! - Powiedziałam z jeszcze większym
bananem na ustach i nieobecnym wzrokiem - Co sądzisz?
- Czekaj. Czy ten wzrok przypadkiem nie mówi coś w stylu:
"Nieważne, co mi teraz powiesz, ja i tak farbnę się na niebiesko!"
- Tak marynarzu! Kierunek fryzjer!
- Aj jaj kapitanie! - Bartek posłusznie stanął na baczność i
zasalutował. Oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem i w doskonałych
nastrojach doszliśmy do celu.
Tak się złożyło, że w salonie pracuje moja przyjaciółka,
dzięki czemu usiadłam na fotelu fryzjerskim bez czekania w kolejce. Cały zabieg
trwał jakieś 2 godziny, które Bartek spędził z kumplem w sali gier naprzeciwko.
Po zapłaceniu udałam się jeszcze do optyka, gdzie kupiłam sobie okulary
przeciwsłoneczne oraz szare szkła kontaktowe. Kiedy wróciłam do chłopaków,
akurat kończyli wyścig, więc mogliśmy udać się do kawiarenki na obiad. W czasie
gdy Bartek zamawiał jedzenie, ja z Kubą usiedliśmy na tarasie pod białym parasolem z logiem Tyskie. Znaliśmy się dość dobrze, bo nieraz wpadał do nas na
jakieś imprezy czy na wieczorki kinowe. Kuba był dla mnie również sporym
oparciem, gdy stoczyłam się na samo dno. To również jemu zawdzięczam to, że
jestem tutaj i z wami rozmawiam. Wesoły ponad granice możliwości, otwarty,
pomocny, szczery do bólu... To takie podstawowe słowa używane do opisu jego
charakteru.
Bartek dołączył do nas, niosąc trzy Cole, szklanki i butelkę wody
mineralnej. Woda została kupiona na moją prośbę dla spragnionej suczki. Chłopacy
pili już swoje porcje napoju, a ja nalewałam do miseczki wodę i postawiłam ją
koło pupila. Spoglądając na Yorka, zastanawiałam się jak moje współlokatorki
zareagują na wiadomość o psie w mieszkaniu. W głowie miałam już gotowy plan jak
wprowadzić pupila na teren akademiku i sposób w jaki będę go wyprowadzać na
spacery. Ale co mam zrobić w pokoju? Przecież osobom z którymi będę dzielić ten
pokój może się nie spodobać obecność zwierzaka, co mogłoby skończyć się wizytą
u dyrekcji. Najlepiej by było, gdybym od razu powiedziała współlokatorkom o
Yorku. I dalej trzeba liczyć na ich wyrozumiałość i akceptację. Bo nie mam
zamiaru cały dzień trzymać psa pod łóżkiem czy w szufladzie.
Odgłos strajkującego żołądka wyrwał mnie - z kolejnego
zresztą dzisiaj - zamyślenia. Gdy spojrzałam na stół, kelnerka właśnie kładła
nam na stolik pizzę z kurczakiem. Patrząc na rozmiar, pomyślałam, że Bartek
zamówił rozmiar gigant. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Tak jak to
robiliśmy za starych czasów, chłopacy dostali po trzy kawałki, a mnie przypadły
dwa pozostałe. Z tą różnicą, że zawsze zamawialiśmy dużej lub średniej
wielkości pizzę, a nie gigant. Nie wiem jak chłopacy, ale ja najadłam się już
po pierwszym kawałku. Kiedy znowu mój mózg chciał odpłynąć w krainę marzeń,
usłyszałam ciche szczeknięcie i odwracając się w stronę pupila widziałam jak
przebierał słodko łapkami, merdał ogonkiem i oblizywała mordkę. Nie myśląc
długo odkroiłam podłużny kawałek ciasta i przyłożyłam do mordki Elektry. Mała
bez namysłu zabrała się za konsumpcję. Zjadła cały kawałek, który jej dałam i
oblizując pyszczek z ciasta, prosiła się o więcej. Odkroiłam kolejny, tym razem
mniejszy kawałek dla pupila. Sama dokończyłam resztę swojej porcji i
przyglądałam się chłopakom. Była to naprawdę komiczna scena. Zarówno Kuba jak i
Bartek huśtali się na krzesłach trzymając się za brzuchy. Wpadłam na pewien
pomysł. Zapakowałam psią miseczkę do torby, którą postawiłam na krześle. Sunia
sama wskoczyła do swojego transportu. Wyciągnęłam komórkę i zrobiłam kilka
zdjęć. Obojgu "modelom" nie za bardzo spodobał się mój pomysł i
próbowali mnie złapać. Ja na szczęście byłam szybsza i uciekłam łapiąc w
pośpiechu torbę. Uciekałam tak, by chłopcy byli jak najdalej mnie, a
jednocześnie, żeby wiedzieli gdzie biegnę. W końcu doszłam do kina i poprosiłam
o trzy bilety na "Paranolmal Activity". Kupiłam też 3 pary okularów
3D potrzebnych do filmu. Chłopcy biegli w moją stronę, a ja udałam się do
wejścia do sali kinowe. Podałam stojącemu tam kolesiowi jeden bilet i już za
bramką, oczekiwałam dojścia chłopaków. Kiedy w końcu dobiegli do mnie, a ja
zobaczyłam ich z bliska, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Byli cali
czerwoni od biegania i możliwe, że także ze zdenerwowania, a dodatkowo zjedzony
przed chwilą obiad nie służył im najlepiej.
- Mała wracaj!
- Nie - pokazałam im mój różowiutki język.
- Kasuj to zdjęcie! - tym razem odezwał się Kuba
- Zbyt zajebista pamiątka! Nieee!!! - szyderczy uśmieszek
zawitał na mojej twarzy. - No i co mi teraz zrobicie?
- Liczę do trzech i jesteś z powrotem tutaj!
- Nieee, boo "Mała" idziee doo kiinaaaa! - nie ma
to jak głos kilku letniego dziecka.
- Na co?
- Tajemnica!
- Ty mała...
- Dokończ! To nie dostaniesz tych biletów, które dla was
kupiłam i nie będziesz wiedział na co idę - moi "modele" spojrzeli po
sobie i powiedzieli wspólnie.
- Przepraszamy - robiąc przy tym mieszankę miny zbitego,
niewinnego psa + mordki szczeniaka + miny kota ze Shreka. Podałam bilet
kasjerowi i krzycząc jeszcze - Kupcie popcorn i żelki! -sprintem udałam się na
salę kinową i zajęłam miejsce. W oczekiwaniu na nich opublikowałam to
przepiękne zdjęcia z "modelami" na moim prywatnym blogu-pamiętniku do
którego tylko ja miałam dostęp. Kiedy zdjęcie zostało opublikowane, zaczęłam
grać w Pou. Właśnie pobijałam rekord w grze kiedy ktoś z zabrał mi telefon. Był
to oczywiście Bartek, bo któż by inny.
- Bartek! Oddawaj! Nie masz prawa grzebać mi w telefonie!
Jak możesz chcieć usunąć tak wystrzałowe zdjęcia?!
- A mogę i to dość łatwo. Spójrz. Wybieram zdjęcia. Wciskam
menu. Ładnie to tak kopać swojego Bartusia! Wybieram usuń. Ej nie drap! Pojawia się okienko z pytaniem
czy na pewno chcę usunąć to zdjęcie. Przestaniesz się tak wiercić!? Wciskam tak. Wyskakuje napis
"Usuwanie". A teraz powiadomienie, że zdjęcia zostały usunięte. O,
przestałaś mnie atakować. Nice!
W sali kinowej było ciemnawo, bo puszczano już reklamy. Ale
nikt nie spoglądał na nie, tylko na spektakl, jaki się odbywał między mną a
Bartem. Ja usiadłam na swoim miejscu i zakładając teatralnie ręce na piersi
udawałam naburmuszoną. Ludzie z widowni z początku chichotali, a kiedy w końcu
Bartek - w mniemaniu swoim i tłumu - wygrał, cała sala kinowa na dobre płakała
ze śmiechu. Zapytacie, po co bezsensownie walczyłam o te zdjęcia. Otóż jakbym
się poddała, a to raczej nie mój styl, mogliby podejrzewać, że guzik mnie te
zdjęcia obchodzi. I zaczęli by szukać jakieś kopii zapasowej tak długo, aż
wszystko przeszukają, włącznie z stronami internetowymi na jakie wchodzę. A tak
odzyskam telefon i Bartuś postara mnie jakoś udobruchać np. nowym ciuszkiem lub
coś za mnie zrobi lub w czymś pomoże. Tak jak zapowiadałam, chłopak prawił mi
pełno komplementów i kiedy moje kąciki nie wytrzymały od potoku słodkości,
zapytał:
- To jaką dostanę pokutę? - *Ach te jego maślane oczka*
myślę i dyktuję warunki:
- Dzisiaj robimy wieczorek filmowy, który ty przygotowujesz,
a by księżniczka nie musiała się wysilać. Dodatkowo jutro zrobisz śniadanie,
zawieziesz mnie na uniwerek, na ten apel czy jakieś tam zebranie
organizacyjnie, a torby zaniesiesz mi pod sam pokój. Zgoda?
- Zgoda.
Przygarnął mnie ramieniem i dopiero w tej pozycji zauważyłam
Kubę, siedzącego koło Barta i patrzącego na mnie z wieeelkim bananem na ustach.
Tak całą trójką w doskonałych humorach zajęliśmy się
oglądaniem filmu pojadając żarełko i pijąc colę z kostkami lodu. Film nie był -
na pewno dla mnie - straszny, bo widziałam w ciągu swojego życia już nie jeden
horror. Dlatego filmy tego typu nie wywołują we mnie strachu, a raczej
rozbawienie zwłaszcza piskami i strachem wymalowanym na twarzach oglądających.
Film się skończył i na zegarach wybijała godzina 16. Udaliśmy się jeszcze
do pobliskiego parku, gdzie kupiliśmy lody. Kuba wziął dwie gałki czekoladowych
i jedną śmietankową, Bartek smerfowe, czyli o smaku gumy balonowej, waniliowe
oraz pistacjowe, a ja poprosiłam o miętowe, malinowe i mango. Oczywiście dla
mojego pupila też zakupiłam lody, a dokładnie psie lody. Cóż, nie będę ukrywać,
że po słowach sprzedawcy, który zapewniał, o możliwości jedzenia przez
człowieka psich lub kocich lodów, liznęłam loda. Wiecie, nie wiem czym one się
różniły od zwyczajnych z wyjątkiem posmaku kurczaka. W każdym razie rozmawiając
zdecydowaliśmy się obejrzeć drugą część "Paranolmal Activity". Całą
drogę do domu chłopcy gadali o programie "Warsaw shore". Przysłuchując
się rozmowie, bo sama telewizji prawie wcale nie oglądam, po głowie łaziły mi
myśli typu *Serio? Was ten program tak kręci? Boże! Z kim ja się zadaję!*. Na
moje szczęście szybko dojechaliśmy do domu Kuby, co zakończyło ten temat
rozmów. Stałam na czerwonej kostce brukowej i podziwiałam piękny parterowiec i
to, jak współgrał z otaczającą go przyrodą. W ogrodzie, wzdłuż muru, prócz -
pięknego zresztą - ogrodzenia u frontu, rozciągała się ściana tui. W
narożnikach działki rosły piękne krzaki róż. Przed głównym wejściem była
fontanna ozdobiona po brzegach granitowym, metrowym murkiem. Dom był zbudowany
na podwyższeniu przykrytym ziemnymi schodami, na których rosły okrągłe krzaki.
Przed osuwaniem się ziemi chroniły murki ze sklejonych cementem kamieni.
Chłopcy
zabrali moje bagaże i razem udaliśmy się w stronę wejścia. U progu od razu
powitały mnie, przewracając na ziemię, dwa duże psy. Jeden to pies rasy cocker
spaniel, o czarnej sierści. Ma na imię Dolar i jest pupilkiem Barta. Natomiast
drugim stworzeniem okazała się suczka o imieniu Kora. Była owczarkiem
niemieckim, a opiekę nad nią sprawował Kuba. Kiedy zakończyłam przywitanie z
pupilami, Kuba pomógł mi wstać i zaproponował, że oprowadzi mnie po domu.
Oczywiście zgodziłam się. Wszystkie pomieszczenia były kolorowe i bardzo
przytulne. W domu były 3 łazienki, 2 sypialnie, pokój gościnny, 3 garderoby, 2
gabinety rodziców, kuchnio-jadalnia, obszerny salon, garaż z warsztatem i
wielka sala muzyczna na poddaszu. Ostanie miejsce najbardziej przypadło mi do
gustu, dlatego że stała tam moja perkusja. Podbiegłam do niej i dosłownie się
do niej przytuliłam uderzając głową o talerze. Po chwili dołączył do naszej
dwójki Bartek i tak jak Kuba śmiał się wniebogłosy. Zgromiłam obydwóch
wzrokiem i kiedy się po części uspokoili, wyjęłam pałeczki i uderzałam najpierw
pojedynczo o wszystkie bębny i talerze. Potem coraz bardziej przyspieszałam
tempo. Pojedyncze odgłosy przeobrażały się w melodię. Grałam, czerpiąc
przyjemność z każdego uderzenia, każdego dźwięku. Wtedy nie obchodziło mnie, co
się dzieje wokół. Liczyłam się tylko ja i instrument oraz melodia powstała z
naszego duetu.
Nawet nie zauważyłam, że kiedy skończyłam utwór, poczułam jak
jakiś "ktosiek" obraca mnie, siedzącą w fotelu na kółkach. Do moich
uszu doszły oklaski i gwizdy. Otworzyłam oczy i ujrzałam - kto się tego nie
spodziewał - Bartka i Kubę.
- Nie sądziłem, że po tak długiej przerwie będziesz nadal
tak wyśmienicie grała. Szacun.
- Oj Kubuś, Kubuś. Jak możesz we mnie nie wierzyć?
- To nie tak! Doskonale wiedziałem, że dasz sobie radę.
Tylko jeszcze chyba nikomu nie udało się po tak długim okresie czasu bezbłędnie
zagrać melodię.
- Widzisz zawsze powtarzałem, że Meli jest wyjątkowa -
dołączył się Bartek.
- I cały czas nas czymś zaskakuje - Na odpowiedz Kubuśka uśmiechnęłam
się serdecznie.
Chłopcy wyszli z sali muzycznej, a ja wróciłam do
delektowania się tym błogim stanem.
Na dworze było już dość ciemno, dlatego zeszłam na dół
i udałam się do pokoju gościnnego w którym leżały moje rzeczy. Wyjęłam piżamę,
szczoteczkę do zębów, kosmetyki i szczotkę do włosów. Zapakowałam do torby i
udałam się do łazienki. Umyta i przebrana odłożyłam wszystko do torby i wyjęłam
strój na kolejny dzień oraz moją kosmetyczkę.
Kiedy weszłam do salonu, Bartek niósł tacę z przekąskami,
a Kuba właśnie wkładał płytę do odtwarzacza.
- Chyba nie chcieliście zacząć beze mnie?
- No, jesteś w końcu, Melii. Już się martwiliśmy o Ciebie.
- Nie ma co się o mnie martwić. Poradzę sobie. W końcu nauka
sztuk walki po coś jest - odpowiedziałam z uśmiechem, ale zaraz przybrałam
wrogą minę i założyłam ręce na piersi. - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Czy
chcieliście zacząć beze mnie? - usiadłam wygodnie na brzegu sofy i chwyciłam
miskę popcornu.
- Oczywiście, że nie. Kto by nas ochronił przed zjawiskami
paranormalnymi? – odpowiedział Kuba, włączając głośniki za nami.
- To ma sens. W końcu to samo robią rycerze w lśniących
zbrojach. Chronią piękne niewiasty przed potworami spod łóżka - odparłam
ukazując moje bielutkie ząbki w wrednym uśmieszku. *Jak ja uwielbiam im
dogryzać* pomyślałam biorąc łyka coli - A tak poza tym - która godzina?
- Za kwadrans dziesiąta. - odparł Bartek. *No to długo sobie
dzisiaj pograłam* odezwał się głosik w mojej głowie.
Już bez zbędnych słów Kuba z pilotem w ręku usiadł koło
Bartka. Założyliśmy okulary 3D i zastał odpalony film.
Przy jednej ze scen, kiedy to kobieta siedzi w kuchni i
w jednym momencie z ogromnym trzaskiem otwierają się wszystkie szafki, chłopacy
podskoczyli i zapiszczeli. Spojrzałam na ich miny i myślałam, że umrę ze
śmiechu. Ja oglądając wszystkie horrory siedzę spokojnie, serce ma normalny
puls, ciśnienie nie spada, ani nie wzrasta, a oni takie coś przy dziewczynie
odpierdalają delikatnie mówiąc. Wróciłam do oglądania filmu. Był ciekawy tak
jak poprzednia część i równie mnie nie straszył. Moje niebieskie ślepia zaczęły
przykrywać się coraz bardziej ciążącymi mi powiekami. Oparłam głowę na ramieniu
Barta i urwał mi się film.
Otworzyłam powoli jedno oko, ale blask słońca
spowodował, że powieka szybko opadła. Dopiero po chwili udało mi się spojrzeć na świat trzeźwo.
Leżałam w szarych spodenkach i luźnym, blado różowym T-shirt na klatce
piersiowej Bartka. Wstałam i spojrzałam na zegar na ścianie. Wskazywała godzinę
10:30. Przymknęłam z powrotem oczy i układałam się do spania, kiedy
przypomniałam sobie o apelu który miał być punktualnie o 11.
- Bartek wstawaj leniu!!! - mówiąc to szarpałam chłopaka za
ramię.
- Jeszcze pięć minut - powiedział i odwrócił się do mnie
tyłem.
- Masz mnie zawieść do akademika, bo inaczej spóźnię się na
apel!!!
- Minutka.
- Chciałam tego nie robić, ale taki upór trzeba zwalczać
radykalnymi środkami. - mówiąc to, oparłam się wygodnie o łóżko i szybkim
zrywem nóg zrzuciłam śpiocha z łóżka. Bartek wyraźnie już obudzony masował
obolałe ramię. Ja, by uniknąć odwetu, z prędkością światła wstałam i pobiegłam
do łazienki. Złapałam jeszcze moją wyprasowaną wcześniej granatową sukienkę bez
ramiążek i torbę z masą drobiazgów. Po piętnastu minutach odświeżona i ubrana
zeszłam na dół na śniadanie. Spojrzałam jeszcze szybko w lustro. Stała tam
dziewczyna o niebieskich włosach z grzywką i bladą cerą, którą nie zdążyłam
zakamuflować pod warstwą fluidu, pudru i różu. Stalowe oczy natomiast obrysowane
czarnym eyelinerem, a rzęsy przejechane tuszem tego samego koloru. Śniadanie
składało się z tostów z serem i szynką oraz soku jabłkowego, który jest podobno
lepszy na pobudkę niż kawa. A ja mam w zanadrzu coś o wiele bardziej
skutecznego niż kawa czy jabłko. Jest to słowo: zaspałaś. Słowo to dodaje lepszych
skrzydeł niż red-bull, daje lepszego kopniaka niż jakby trafił cię piorun, a
biegasz po nim szybciej niż jakby goniło Cię stado wygłodniałych bestii. Wiem
to, bo nie raz poczułam działanie tego "magicznego" słowa.
Punkt 11 byłam na parkingu. Z notesem w ręku udałam się
parkową aleją do Uniwersytetu, gdzie właśnie rozpoczynał się apel. Nie spiesząc
się, spacerowałam po asfaltowym podłożu. Wsłuchiwałam się w odgłosy przyrody. W
szelest liści, spowodowany podmuchem wiatru. W śpiew ptaków szybujących nad
moją głową. Spacerując pod wielkim baldachimem z liści, czuć było odżywczy
wiaterek. Tutaj temperatura była znacznie niższa niż w skąpanym w słońcu
parkingu. Po obydwóch stronach drogi były poustawiane ławeczki. Nikt na nich
nie siedział, bo wszyscy wysłuchiwali się w głos dyrektora tej placówki. Kiedy
wyszłam z parku i stanęłam na kostce brukowej wyłożonej przed budynkiem,
uderzyła we mnie fala gorąca. Szybko doszłam do drzwi frontowych. Bez namysłu
skierowałam się do sali w której trwało zebranie
Kiedy weszłam do auli, jakiś stary mężczyzna o sporej ilości
tkanki tłuszczowej oddawał głos młodemu blondynowi. Jedyne co zapamiętałam z
jego gadania to "bla bla, jestem głównym gospodarzem... bla bla bla...
klucze do pokoi... bla bla bla... pokój gospodarzy". Reszta mnie nie
interesowała, bo w Internecie wszystko inne było już omówione. Nie lubiłam
siedzieć jak sardynka w puszce, dlatego udałam się w stronę wyjścia. Niestety,
u progu drzwi zatrzymała mnie jakaś nauczycielka. Nie miałam najmniejszej
ochoty się tam dusić, dlatego wykręciłam się bólem brzucha. Nie powiem, ale
przy mojej bladej cerze, każdy się na to nabierał, a dzisiaj w dodatku w
pośpiechu nie nałożyłam fluidu czy różu. Kobieta kiwnęła głową i udałam się do
łazienki. Tu poprawiłam trochę wygląd, a następnie udałam się pod pokój
gospodarza i czekałam na klucz do mieszkania. Nudząc się otworzyłam notatnik
oraz wyjęłam ołówek. Na kartce papieru powstawały kolejne linie, kreski, fale,
kółka... Po jakimś kwadransie rysunek był skończony. Zamknęłam notatnik i
usłyszałam czyjeś kroki. Powstałam z ziemi i wygładziłam strój. Okazało się, że
to apel się zakończył i wszyscy pierwszoklasiści ruszyli za blondynem po klucze
do mieszkań. Jako, że mi się nie specjalnie spieszyło kilka osób weszło przede
mną do pokoju gospodarczego. Stałam. Ktoś, gdzieś, kiedyś, się zaśmiał, ale ja
wszystko ignorowałam zatopiona we własnych myślach. Dopiero pytanie o nazwisko
wyrwało mnie z rozmyślań.
- Samaras. Amelia Samaras.
- Pokój 203, trzecie piętro...
- Dziękuje - odparłam i tyle mnie było widać w pomieszczeniu
gospodarza.
Ulotniłam się z uniwerku i udałam się do akademika.
Zamiast wybrać drogę wybieraną przez wszystkich studentów prosto do akademika
ja wybrałam się tą samą drogą co wcześniej i doszłam do parkingu. W samochodzie
siedział Kuba i pisał z kimś SMS-y. Podeszłam do niego. Na mój widok przerwał i
poprzedzając moje pytanie odpowiedział, że Bartek poszedł do jakiegoś sklepu i
zaraz się zjawi.
- To poczekam na niego, obiecał mi zanieść torby pod pokój -
mówiąc to wsiadłam na tylnie siedzenie i zaczęłam głaskać sunię.
- Gdzie masz pokój? - zapytał się patrząc na mnie w
lusterku.
- Pokój 203, trzecie piętro - odpowiedziałam naśladując głos
blondwłosego gospodarza.
- Ha ha. Jesteś świetna w naśladowaniu głosów. A i już
współczuję Bartowi - Kuba starał się mówić normalnie, ale śmiech mu na to nie
pozwalał.
- Niby czemu?
- Akademik nie ma windy. Więc będzie musiał tachać twoje
bagaże po schodach na trzecie piętro - teraz i ja śmiałam się do rozpuku.
- No to ślicznie go wkręciłam – powiedziałam, kiedy zaczęłam
się opanowywać.
- No właśnie. Nie powiedziałaś mi za co Bart musi tak
odpokutować.
- Wczoraj w pizzerii zrobiłam wam zajebiste zdjęcie jak to
odchyleni na krzesłach masujecie się po brzuchach. Domyślasz się, że Bartuś mi
je usunął i za ten czyn musi teraz zapłacić.
- Ha ha. Dobrze, że to on je usunął, a nie ja. Miałbym z
tobą przerąbane.
- I tak masz! - pokazałam chłopakowi mój jęzorem.
- Co prawda, to prawda - *Kuba to potrafi rozbawić. Teraz
się zastanawiam, jak ja przeżyłam calusieńki rok rozłąki od niego i Barta.* - Z
psychopatką nie wygram.
Zaśmiałam się pod nosem i założyłam na uszy moje słuchawki i
puściłam pierwszą lepszą muzykę. Wypadło na jakiś punkowy kawałek.
- Jestem! Patrz Mela co ma-a-am!!! - wydzierając się na cały
parking podał mi jakiś przedmiot w papierowej torbie. W środku znalazłam
śliczną jasno szarą obrożę ze srebrnym medalionem. Usadowiłam Elektrę na
kolanach i zapięłam jej to cudo na szyjce. Wyglądała uroczo. Bartek w tym
czasie wyjął z bagażnika walizkę. Położyłam na niej torbę i włożyłam suczkę, a
następnie zatrzasnęłam do połowy zamek błyskawiczny. Ruszyliśmy w stronę
akademika, rozmawiając wesoło. Przed wejściem do budynku stała grupka
chłopaków. Gostek z deskorolką pod pachą spojrzał na mnie i zapytał.
- Nowa, czy ten kolorek to naturalny jest?
- Jasne. Widzisz, jak anioły schodzą na ziemię, to ich włosy
z białego przechodzą w niebieski.
- Pff. Nie za wysoko się cenisz, księżniczko?
- Ja? - prychnęłam. - Nie muszę. Robią to za mnie inni -
ukazałam moje równiutkie białe zęby w szyderczym uśmiechu i odwróciłam się z
gracją i lekkością. Podchodząc do Kuby i Barta rzuciłam jeszcze chłopakowi -
Cześć - i zniknęłam w drzwiach wejściowych.
Zanim weszliśmy na schody przerzuciłam przez ramię
torbę z psem oraz chwyciłam mój notatnik w obawie, że Bart mógłby się
przewrócić. Niestety mimo to chłopak nadal narzekał na zbyt ciężką torbę. Kiedy
doszliśmy pod drzwi pokoju, podziękowałam za przytachanie moich bagaży oraz za
to, że oboje chcieli mnie odprowadzić. Pożegnałam ich buziakami w policzki i
tyle ich później widziałam.
Psia limuzyna,
jak w czasie wspinaczki po schodach nazwa ją Kuba, znowu znalazła się na
grzbiecie walizki. Z notatnika wypadł mi ołówek, który jednym ruchem zatknęłam
za ucho. Jeszcze tylko wyjęłam z kieszeni sukienki komórkę i wyłączyłam muzykę.
Otworzyłam drzwi i ciągnąc za sobą bagaż weszłam do środka, zamykając za sobą
drzwi. Pokój nie był jakiś ekskluzywny, ale znośny do zamieszkania. Łóżka,
półki, biurko i ogromna szafa - właściwie tyle. No nic, jakoś przeżyję.
Dziewczyna, która siedziała na łóżku w kącie, trzymała książkę. Podeszłam niej
i się przedstawiłam. Patrycja, bo tak było jej na imię, miała piękne rude włosy
i okulary kujonki. Nie wyglądała na dziewczynę zbyt rozmowną, ale gdy
spojrzałam w jej brązowe oczy, poczułam dziwną sympatię do niej. Nie
potrafiłam nawet tego opisać. Usiadłam na łóżku koło okna i próbowałam jakoś
nawiązać rozmowę, pytając się jak długo już tu jest, ale ona odpowiedziała
krótko, zwięźle i na temat. Szczerze wolę osoby, z którymi można trochę pogadać
czy pomarzyć, ale czułam jakieś przywiązanie do niej. Nie wiem, po prostu nie
wiem co to było. Do moich uszu doszło słowo "rozpakować". No właśnie
zupełnie o tym zapomniałam. Moją torebkę położyłam na łóżku i rozpięłam zamek
błyskawiczny i na migi dała psince znak, by została i dalej spała. Najwyraźniej
zrozumiała, bo pyszczek opadł z powrotem na legowisko. Dziewczyna na szczęście
nic nie zauważyła, bo była pochłonięta czytaniem w swojej książce. Cichutko, by nie
przeszkadzać współlokatorce, zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Na najniższej półce
w szafie poukładałam całe obuwie. Na drugiej od dołu zmieściłam wszystkie grube
bluzy, swetry i futrzaną kamizelkę. Kolejną zajęły spodnie, spodenki, spódniczki,
leginsy oraz koszyczek z rajstopami i skarpetkami. Na następnej wylądowały
bluzki, T-shirty, tuniki, topy, koszule i cienkie oraz ażurowe sweterki. Na
drugiej od góry ulokowałam koszyk z bielizną, bambusowe pudełko z kosmetykami i
przyborami do kąpieli, a z ubrań - nakrycia głowy, szaliki i rękawiczki. Na
ostatniej znalazły się jakieś książki, zeszyty, przybory do pisania, no i
oczywiście kartki do mojego notesu. Miały tam też miejsce różne drobiazgi typu
prostownica czy suszarko-lokówka oraz jakieś sentymentalne pamiątki z albumem
ze zdjęciami włącznie. Kilka moich sukienek oraz kurtki i płaszcze powiesiłam
na drągu w szafie, a walizkę włożyłam poniżej. Reszta moich drobiazgów
znajdowała się w torbie w której spała teraz psinka. Dlatego usiadłam na łóżko i
spojrzałam w stronę Pati. Ale zamiast na nią mój wzrok przykuła, półka na
której poustawiane były książki. Liczyłam, że rozmowa na temat książek ją
zainteresuje i powie więcej niż dwa zdania.
- Lubisz Sherlocka?
- Tak. Uwielbiam - inne dziewczyny już by terkotały na temat
swojej ulubionej postaci. Opowiadały o wszystkim co im na język ślina
przyniesie... Ale ona była wyraźnie inna. Taka cicha, niczym szara myszka.
Zrezygnowana powiedziałam nie wiem czy bardziej do siebie czy koleżanki:
-Ciekawe kogo nam przydzielą… - ale nie dane było mi
skończyć zdania, bo w drzwiach ukazała się wysoka ciemna blondynka o
jasnoróżowych pasemkach. Nie odezwała się ani jednym słowem, tylko od razu
przystąpiła do rozpakowywania swojego bagażu. Zauważyłam na jej ramieniu tatuaż,
ale nie poświeciłam mu za wiele uwagi. Kiedy skończyłam jej się przyglądać,
wyjęłam notatnik i zaczęłam coś bazgrolić. Kiedy znudziło mi się poprzednie
zajęcie, zauważyłam jak blondynka przygląda się nam. Poznając już małomówność
rudowłosej, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce i przywitać się jako
pierwsza. Dziewczyna odpowiedziała krótkim "cześć", a Pati się nie
odezwała tylko kiwnęła głową.
- Ja jestem Amelia, a to Patrycja - mówiąc to wskazałam na
dziewczynę z książką "Sherlocka" w ręku.
- Dominika. Dla przyjaciół Domi - i tak jakoś zaczęła się
dłuższa rozmowa, najpierw pozwoliłam Domi opowiedzieć swoją historię, a później
trochę niechętnie, ale opowiedziałam swoje przeżycia. Pokrótce opowiedziałam o
tragicznych śmieciach w mojej rodzinie. Więc było to tak.
Ojciec mojej matki zginął od uderzania piorunem, a jej
matka zaatakowana i rozszarpana przez wilki. Mamy siostra miała parkę dzieci.
Syn zginął na motorze uderzając o drzewo, natomiast córka została porwana przez
prąd rzeczny i się utopiła. Ojciec tych dzieci załamany wiadomością o stracie
potomków był rozkojarzony i wyprzedzając, nie zauważył ciężarówki z paliwem.
Ciocia po tym wszystkim straciła pracę, a następnie nie wytrzymała psychicznie
i popełniła samobójstwo rzucając się pod pociąg. Rodzice mojego ojca i jego
siostra zginęli w wypadku lotniczym. Winien był terrorysta, który wysadził
kabinę pilotów zabijając całą załogę samolotu. A wszyscy pasażerowie utonęli w
morzu. Matka zginęła prowadząc samochód, bo jakiś mężczyzna zakochany w mojej
matce był przekonany, że samochodem jedzie ojciec i chciał pozbyć się
konkurenta, by móc spędzić resztę życia przy miłości swojego życia. A kiedy
dowiedział się o swojej pomyłce popełnił samobójstwo. Mój ojciec w pracy, czyli
w zoo został stratowany przez rozwścieczonego słonia. Nie zginął na miejscu,
ale obrażenia były zbyt głębokie i po kilku dniach zmarł. Dodatkowo prawie
straciłam życie i dziewictwo z byłym, który po zerwaniu łaknął zemsty. Na moje
szczęście nie należę do tych bezbronnych panienek które mogłyby sobie złamać
paznokcie. Dlatego udało mi się od niego uciec.
Odetchnęłam głęboko, bo najgorsze miałam już za sobą.
Opowiedziałam również w streszczeniu. O mojej
znajomości z dziewczynami z kapeli rockowej. Przez które stałam się zupełnie
inną osobą. Kiedy dziewczyny przyjęły mnie do zespołu jako perkusistka,
spełniając moje największe marzenie, zaczęłam ulegać ewolucji i najpierw włosy
zmieniłam na czerwony. Zaczęłam się nosić na styl rock girl. Chodziłam na
imprezy do najróżniejszych klubów. Później kolczyki w wielu miejscach ciała.
Polubiłam smak alkoholu i dymek papierosowy. Łamałam prawo robiąc chociażby
graffiti na murach. Jazda po pijaku czy zakłócanie ciszy nocnej stało się co
tygodniową normą. Zaczęłam robić sobie tatuaże. Nawet poznałam działanie
trawki. Sypiałam również z chłopakami na imprezach, ale jakoś nigdy nie byłam
na tyle odurzona, by stracić z kimś dziewictwo.
Stwierdziłam, że więcej wiedzieć nie muszą. To i tak
jest dużo przeżyć nawet jak dla dorosłego. Dałam Domi do rozumienia, że koniec
z moimi zwierzeniami. Dziewczyna, potaknęła i zaczęła wypytywać o przeszłość
Pati. Ale ona, tak jak się domyślałam, odpowiadała pojedynczymi zdaniami lub
wyrazami. Ja w tym czasie zastanawiałam się jak mam poprowadzić rozmowę, by
dowiedzieć się czy dziewczyny miałyby coś przeciwko, mojej Elektry. Nie
przychodziło mi nic sensownego, a chciałam móc pozwolić jak najszybciej suni
opuścić torbę...
Tak oto przedstawiało się rozpoczęcie naszej przyjaźni. Pati
i Domi okazały się naprawdę wspaniałymi współlokatorkami. Mimo dość odmiennych
upodobań i charakterów świetnie nam się razem mieszkało. Obie dziewczyny były
pozytywnie nastawione do pomysłu z trzymaniem psa w akademiku. Moja Elektra
szybko się zaprzyjaźniła z dziewczynami i była posłuszna oraz nie stwarzała
żadnych problemów.
Poznałam w akademiku wiele ciekawych osób. Również i kilku
członków grupę "Black Wolf". Jedną z osób był Fabian. Czemu go
wspominam? A to dlatego, że chłopak jeszcze przed wejściem do akademika zdążył
mnie zaczepić. Przez pierwszy rok to poza tego typu wymianami zdań, nie
rozmawialiśmy prawie wcale. Dopiero kolejny rok przyniósł wiele niespodzianek i
zwrotów akcji.
^.^ Afra ^.^